- Ta pani jest ze Stanisławowa. - Oni mieszkali w Stanisławowie. Takie i inne opowieści słuchałem od dziecka. Z opowieści rodziców to tajemnicze miasto jawiło się małemu dziecku, jako coś idealnego, pięknego, coś na kształt utraconego raju. Tak to widziałem wcześniej. Siedzę w mieszkaniu na Brooklynie i patrzę na srebrny, kieszonkowy zegarek dziadka Jana - maszynisty PKP. Pokręcam kółkiem i zegarek rusza, jak pociąg.
I.
Byłem na Ukrainie cztery razy. Dwa razy w 1956 i 57 roku (Stanisławów) oraz dwa razy w 1991 roku (Brzeżany). Na dworcu we Lwowie potrącony kolejarz odwraca się i krzyczy - Żeby cię szlag trafił, ty pieronie! - Słyszysz? - pyta ojciec. - Polak! We Lwowie lody były na wagę i pamiętam jeszcze ich smak. Sowiecki żołnierz w przedziale pyta oficera - Dlaczego tak dużo odłogów, dlaczego ta ziemia jest pusta? Ojciec trąca mnie łokciem. On wie to, czego nie wie młody żołnierz. Oficer też wie, ale milczy. Człowiek bez ręki i nogi pali śmierdzącego papierosa. - Wojna? - pyta ojciec. - Wojna! - mówi ponuro człowiek. - Jak tam u was w Polsce? - Ciężko, - mówi ojciec. - Ale będzie lepiej. - U nas też będzie lepiej, - mówi człowiek. Odrośnie mi ręka i noga. Oficer uważnie patrzy się na człowieka, ale zauważa medale i odwraca wzrok. Młoda konduktorka wychyla się przez okno, pokazuje zgrabne nogi. - A do czego służy ta żółta chorągiewka, - pyta ojciec. - A wy dokąd, - pyta konduktorka. - Stanisławów. - Mniej wiesz, dalej zajedziesz, - mówi człowiek bez ręki i nogi. Sowiecki oficer patrzy na niego z wyrzutem. - Gdzieście stracili rękę i nogę, - pyta. Człowiek patrzy w okno i milczy. - To jest ten twój Wojtek? - pyta dziadek z nosem jak halabarda. Bierze mnie na kolana. - Co jest najszybsze na świecie, - pyta. - Samolot, - odpowiadam. - Nie. Najszybsza jest myśl. Wyciąga duży, szwajcarski kieszonkowy zegarek i przytyka mi do uszu. - Co słychać? - pyta. - Tyka. - To czas, który płynie w przód. Jak pociąg... Mam przed sobą fotografię dziadka na lokomotywie. Elegancko ubrany, w białych rękawiczkach patrzy na zegarek. Biorę go do ręki, pokręcam kółkiem i zegarek rusza. Jak pociąg...
II.
Wojna zastała ojca w koszarach 11 Pułku Artylerii Lekkiej w Stanisławowie. Mam jego zdjęcie na wspaniałym koniu w koszarach. Koń ten odbył z nim kampanię wrześniową i poległ jak żołnierz. - Był śmiertelnie ranny, - opowiadał ojciec. - Trzymałem go za głowę i widziałem jego wzrok i łzy. - Załadowani na wagony wyruszyliśmy na zachód. Pod drodze miały miejsce liczne bombardowania i ostrzeliwania przez niemieckie samoloty. - Pamiętam, że naprzód pokazywał się malutki samolocik zwiadowczy i wtedy było wiadomo, że za pół godziny nadlecą szturmowce. Wyładowaliśmy się w Bochni i po sformowaniu zaczęliśmy wycofywać się na wschód. Od tego momentu, aż do Lasów Janowskich w okolicach Lwowa miał miejsce odwrót. Dowódcą całego zgrupowania był gen. Prugar-Ketling, ten sam który przedarł się później aż do Szwajcarii i tam został wraz z resztkami zgrupowania internowany. Zetknąłem się z nim raz w nocy w trakcie postoju przed Lasami Janowskimi. Pamiętam, że przechodząc w nocy obok leśniczówki, otworzyło się okno i wezwał mnie do środka wysokiej rangi oficer. Później powiedziano mi, że to był gen. Prugar-Ketling. Zameldowałem się. - Jakie macie podniebienie kapralu? - spytał. Zdumiałem się. - Czy jest teraz czas na takie pytania, panie generale? - odparłem. - Mam dla was ważny rozkaz do przekazania, a wy jak widzę nie wiecie w ogóle co się tu dzieje. Dopiero później, przedzierając się do Stanisławowa dowiedziałem się po drodze "co się tu dzieje". Na razie szli-śmy na Lwów wzmocnić obronę tego miasta. Z tego co wiem, chyba udało się to nielicznym. Odwrót, odwrót... Mieliśmy jeden dzień dodający trochę otuchy. Sąsiednia jednostka nocą, w ataku na bagnety (wszyscy żołnierzy musieli zdać amunicję), zniszczyła doszczętnie Dywizje (?) "SS Germania". Niemcy rozlokowali się we wsi za-mieszkałej w większości przez Niemców. Oglądałem bramę triumfalną, jaką wybudowano dzień wcześniej dla "SS Germanii". Podobno Hitler w specjalnym rozkazie polecił wymazać z wszelkich dokumentów nazwę dywizji na znak hańby. Rzeczywistość była jednak taka, że uciekaliśmy dalej na wschód. Niemcy otoczyli nas (część zgrupowania) w Lasach Janowskich. Bombardowanie artyleryjskie i z samolotów wprost rozszarpało nas. W rejonie naszego zgru-powania nie było jednego całego drzewa. Strzępy ludzkie rozrzucone były na drzewach, wszędzie... - To było piekło. Po kilku dniach nastąpiły pertraktacje kapitulacyjne, pokazały się samoloty zrzucające ulotki z informacją, jak ma się odbyć kapitulacja. Grupy żołnierzy gromadziły się na polanach, obok złożona, rozładowana broń. Mieliśmy szczęście, bo przyszli po nas Austriacy. Mieliśmy obowiązek oddać także pasy - pozostawili nam je. Konwojowano nas nocą. Z niewesołą mina, potwornie zmęczony noga za nogą wlokłem się w kolumnie jeńców, gdy nagle podszedł do mnie młody żołnierz austriacki i bez słowa wypchnął mnie w pobliskie krzaki. Byłem wolny. Wraz z innymi kolegami, między innymi Ukraińcami ze Stanisławowa i okolic zaczęliśmy iść w kierunku rodzinnego miasta. W pierwszej napotkanej wiosce przebraliśmy się w cywilne ubrania. Do Stanisławowa doszedłem nocą. Naprzeciwko domu znajdowały się koszary. Stał tam teraz żołnierz sowiecki. - Raboczyj? - spytał przyjaźnie. - Da! - odparłem i pchnąłem furtkę domu.