Miasto w moim życiu to historia przewlekła i wielowątkowa zarazem. Jestem z tych ludzi, co urodzili się gdzie indziej, wychowali gdzie indziej, a mieszkają jeszcze gdzie indziej. Chronologicznie w moim przypadku jest to Elbląg, Tarnobrzeg i Poznań. Dziś moim miastem jest Poznań, ale najdłuższym etapem mojego życia pozostaje cały czas Tarnobrzeg. O nim chciałby właśnie wam coś napisać z wplątywanym gdzieniegdzie wątkiem z teraźniejszego mojego miasta - Poznania.
Do Tarnobrzega przeprowadziłem się wraz z rodziną na samym początku lat 80-tych. Okres ten był szczytem rozwoju tego miasta ze względu na przemysł siarkowy, który kwitł tu od ponad 20 lat. Mój ojciec jest inżynierem i to w połączeniu z tutejszymi przedwojennymi korzeniami spowodowało przydział mieszkaniowy. Zabawne to wszystko kiedyś było, państwo troszczyło się o swoich obywateli i kierowało ich tam gdzie trzeba - nie dziwota, że ludzie nie mogą się dziś odnaleźć. Wszystko jednak szwankowało, rodzina dostała klucze do mieszkania w M4, lecz bloku jeszcze nie było. I tak właśnie zaczyna się moja historia w mieście Tarnobrzeg.
Do lat 50-tych stanowił on prowincjonalną mieścinę. Naprawdę nic specjalnego. Historycznie zaistniał dwa razy. Po raz pierwszy za sprawą Konfederacji Dzikowskiej, po raz drugi za sprawa tzw. Republiki Tarnobrzeskiej. Ród Tarnowskich rządził tą agrarna krainą silną ręką. O dwór Tarnowskich w Dzikowie ocierali się często znani z historii ludzie i generalnie był to świat, z którego zapisków możemy najwięcej dowiedzieć się o tworzeniu miasta. Był również ten pospolity świat, jak to mówią - sól ziemi. To on powołał przeciw panom i możnym tego regionu w czasie odrodzenia Polski masowy ruch agrarny. Jego granice sięgały Rzeszowa, a ze względu na swą powagę nazwany został Republiką Tarnobrzeską.
Tarnobrzeg status miasta otrzymał już w 1593 roku. Jednak jego powolny rozwój został zablokowany przez rozbiory. Wtedy to zniesiono nadane miastu przywileje (m. in. do jarmarków i składu wina), przez co stracił swoje atuty wobec innych okolicznych miejscowości i perspektywy na rozwój. Miasto stanowiło jedynie prowincjonalne centrum handlu w agrarnej krainie. Stan taki istniał, można by powiedzieć, do lat 50-tych XX wieku. Cały poprzedni okres w żaden poważniejszy sposób na rozwój miasta nigdy nie wpłynął. Ot, mieścina zamieszkana w 50 % przez Żydów, po których gdzieniegdzie zostały jeszcze do dziś akcenty bytności. Dziś najbardziej znane to synagoga zamieniona na bibliotekę miejską i cmentarz, który stał się częścią jednego z osiedli.
Wszystko zmieniło się po wojnie, po części skutkiem wyniszczenia Żydów, głównie zaś z powodu zmiany charakteru miasta na przemysłowy, a to za sprawą znalezienia tu złóż siarki. Znalazł się w doborowym, regionalnym, poCOPowskim towarzystwie Stalowej Woli czy Mielca. Tak na marginesie, mam dobrych znajomych i przyjaciół w większości okolicznych miast. Podkreślam to, bowiem Tarnobrzeg i tarnobrzeżanie są raczej nie lubiani w regionie, traktują to jednak z dystansem i uszczypliwie odnoszą się do sąsiadów, np. St. Wolę nazywają miastem rowerów (a to z tego powodu, iż do huty najlepiej dostać się było rowerem, który wykorzystywało kiedyś tysiące osób, a kiedy kończyła się zmiana - miasto wyglądało jak Pekin). Ludzi mieszkających po drugiej stronie Wisły nazywa się "parasolami". Konflikt narósł najprawdopodobniej po wyborze Tarnobrzega na miasto wojewódzkie w 1975 roku. Do miana tego pretendowały głównie Sandomierz (miasto historyczne) i Stalowa Wola (miasto przemysłu). Wygrał jednak Tarnobrzeg ponieważ miał przed sobą największe perspektywy rozwoju. Były one naprawdę dalekosiężne i wybiegały daleko w przyszłość wczoraj, a dziś tym bardziej są karykaturą miasta. Przykładem jest tabliczka z napisem Tarnobrzeg na drodze z Warszawy, którą umieszczono 50 metrów od tabliczki z przekreśloną nazwą Sandomierz, mimo iż do miasta jest jeszcze ok. 15 kilometrów. Pozostałością wielkich ambicji jest też budynek sądu, mega kolos w centrum miasta. Tak jednak miało być, burzenie i budowanie - zamiana wsi w miasto. Tylko narzucono za szybkie tempo. Udawało się to, dopóki kwitł przemysł siarkowy. Siarkopol finansował wszystko - kulturę, sport, budownictwo, edukację... wszystko pod tym samym sztandarem. I nagle, a zbiegło się to z upadkiem komuny, siarka padła na ryj za sprawą (co śmieszne) - EKO - ekologicznej ekonomii. Świat opracował technikę odsiarczania na tyle, że kopanie siarki w jej czystej postaci przestało się opłacać. Miasto od tego czasu chyli się ku, nie powiem, upadkowi, ale spełniać zaczyna rolę, jaką spełniało od rozbiorów do lat 50-tych. Tym bardziej, że po reformie nie jest już miastem wojewódzkim.
Dzięki siarce Tarnobrzeg przyspieszył bieg swojej miejskości. Czy kiedykolwiek osiągnie takie tempo? Z perspektywy czasu nie wiadomo, czy to w ogóle było dobre, czy złe? Bo poza wieloma plusami, szybkie tempo spowodowało też dzisiejszy architektoniczny układ miasta - wielkie puste place - pozostałość po wiejskich chatach i brak perspektyw na ich zagospodarowanie. Dziś władze liczą na inicjatywę post-robotników. Siła budowania, jak to u robotników, jest wielka, ale co z miejskością - zobaczymy. Budować można, ale po co, a raczej - dla kogo? Na razie magistrat tak się stara, że wychodzi z tego więcej szkód niż pożytku, ot, choćby wybetonowanie czerwonym brukiem mega placu w centrum miasta. Mieszkańcy nazwali go "Placem Czerwonym", a ja się śmieję, że centro-prawicowe władze najpierw polikwidowały wszystkie oznaki, jak to określają, "komuny" (nazwy szkół, ulic, osiedli, pomniki, gazety...), a później same fundują je znowu... notabene sobie i kolegom z przed lat. Ale - wszystko to, to historia przez duże "H", o której chciałem tu jak najmniej.
Kiedy przyjechałem do miasta było ono już silnie skolonizowane przez cywilizację finansowaną przez siarkę. Skupiało się to głownie na przebudowie starej części miasta i budowie nowych osiedli mieszkaniowych, które urbanistycznie stanowiły pierścień wokół niego. W centrum znajdowało się budownictwo z przed wojny - bieda z nędzą. Jedno lub dwupiętrowe budynki wzdłuż kilku wąskich uliczek. Czym dalej od rynku, tym większa bieda. Co spełniało wymogi estetyczne "miasta" - zostawało, co nie - burzono.
Oczekując na oddanie nam mieszkania przemieszkiwaliśmy u mojej babci w centrum dzisiejszego Tarnobrzega, wtedy zwykłej wiejskiej chacie, gdzie na kamiennej drodze latały kury a wodę przynosiło się ze studni. Niesamowity kontrast - 200 metrów w jedną stronę stała chata kryta strzechą, a 200 metrów po przejściu przez drogę "na Warszawę" - blokowisko nowopowstającego osiedla, na którym później zamieszkałem. Tak, to miało być moje miasto. To zabawne, ale dziś patrzę na to miasto jak na swoje życie. Ewoluowało, rosło, zmieniało się razem ze mną.
Doznawanie miasta w moim przypadku zaczęło się od mojego najbliższego otoczenia - mojego osiedla. Osiedle miało nazywać się Dzików - od nazwy posiadłości Tarnowskich, wszystko było ustalone. Budowano je jednak na łąkach i terenach podmokłych, w dodatku był to okres deszczowy, zatem kiedy wjechał ciężki sprzęt (koparki, spychacze, ciężarówki etc.) wszystko stało się wielką błotna masą... wszystko grzęzło w błocie. Do dziś pamiętam jak matka z ojcem nosili mnie i siostrę na barana, byśmy się gdzieś nie utopili. Spotkała mnie też taka historia - kiedyś, wracając z religii w kościele wpadłem po pas w błoto, przy pomocy jakichś ludzi ledwo się z tego bagna wydostałem, ale do domu wróciłem bez butów... Historii takich można by było wymieniać na pęczki. Zresztą większość zabaw dzieci stanowiło właśnie błoto i glina. A to ciężarówka się zakopała i całe osiedle dzieci patrzyło, jak koła się jej ślizgają a robotnicy bezsilnie starają się coś zrobić - wśród nas określane było to jako "zaryła się" - na to hasło wszyscy lecieli nawet i na drugi koniec osiedla. Cholerna pogoda zbiegła się z emisją Nocy i Dni w polskiej telewizji... Ludzie okrzyknęli osiedle Serbinowem, na co musiały przestać władze i tak dziś, choć to zupełnie inne osiedle, nazywa się po prostu Serbinów.