Utożsamiam się z regionalizmem i decentralizmem na tyle silnie, że znaczną część swego czasu, wysiłku i pieniędzy wkładam w wydawanie biuletynu etnopluralistycznego "zaKORZENIEnie". Tymczasem ja sam mam problemy z odnalezieniem swej tożsamości, swoich korzeni. Przypuszczam, że problemy te są dość typowe w Polsce po PRL...
Zacznijmy od problemów z identyfikacją regionalną. Może moim "heimatem" jest historyczna dzielnica - Śląsk Cieszyński? Niestety, ten maleńki kraik od dawna już nie istnieje, jego stolica egzystuje przecięta granicą międzypaństwową.
Swego rodzaju substytutem Śląska Cieszyńskiego było Podbeskidzie. Ostatnio przez łamy regionalnej prasy przetoczył się spór o nazwę. Podbeskidzie odsądzano od czci i wiary jako sztuczny twór PRL-u. Czy słusznie? W końcu taką dajmy na to Galicję też ktoś kiedyś wymyślił... Czechowice historycznie ciążyły ku Bielsku, ale w 1975 roku znalazły się w województwie katowickim z powodu swojej kopalni. Po latach kontrowersje te odbiły się echem w postaci rozłamu w czechowickiej "Solidarności" - na frakcje "bielską" i "katowicką".
Mógłbym wreszcie utożsamiać się ze "Śląskiem" (cudzysłów konieczny) tj. z moim obecnym województwem. To jednak jest dopiero syntetyk - pomysł w stylu francuskich jakobinów szatkujących Francję na "naukowo przemyślane" departamenty. W tym "Śląsku" tylko mniejszość obszaru to historyczny Górny Śląsk - resztę stanowią ziemie małopolskie (Zagłębie, Żywiecczyzna, Częstochowskie) tudzież "mój" Śląsk Cieszyński. A podkreślić muszę, że poza nazwą nie mamy nic wspólnego z Górnoślązakami (choć śląscy narodowcy z Ruchu Autonomii Śląska w swym imperializmie radzi by nas zasymilować). I nic tu nie pomogą drukowane przez katowicki dodatek "Wyborczej" naklejki "Kocham Śląsk". A niby dlaczego?
Dajmy więc sobie spokój z regionem! Zejdźmy do jeszcze niższego poziomu...
Ba, kiedy nie jest pewne, z jaką miejscowością miałbym się identyfikować. Urodziłem się w Bielsku-Białej, całe życie mieszkałem w Czechowicach-Dziedzicach, ostatnio przeniosłem się do podczechowickiej wsi Kaniów. Niby to samo, ledwie trzy kilometry od poprzedniego domu, zresztą przez pewien czas wieś ta była w administracyjnych granicach Czechowic. Tym niemniej historycznie to już inny region - nielubiana przez czechowiczan Galicja. Położone za Białką (Białą) wsie były "u nas" obiektem dowcipów w stylu wąchockim (jak ten o zwijanym asfalcie). W rodzinnej tradycji zapisała się anegdota, jak to Babcia rozpoznała galicyjskie pochodzenie zagubionego w tłumie dziecka po... rysach twarzy.
Nic dziwnego. Już we wczesnym średniowieczu w tym właśnie rejonie, gdzieś na linii Białki, zetknęły się ze sobą dwie prące w górę rzek fale osadnictwa: śląska i wiślańska (małopolska). Białka rozdzielała nie tylko obszary dialektyczne, ale także diecezję wrocławską i krakowską. Od 1316 roku stanowiła granicę polityczną: najpierw między księstwami cieszyńskim i oświęcimskim, potem (po inkorporacji księstwa oświęcimskiego w 1456 roku) między Królestwem Polskim a Śląskiem. Od 1772 roku pełniła rolę granicy administracyjnej między dwoma prowincjami imperium Habsburgów - Śląskiem Cieszyńskim i Galicją. Granicą między województwami śląskim i krakowskim była aż do 1950 roku. Ta specyfika pogranicza jest tu akurat elementem stałym. W okresie zaborów Czechowice leżały w kącie wyznaczanym z dwóch stron przez granice - na Wiśle biegła granica państwowa z Prusami, która wewnętrzną granicą administracyjną pozostała do 1975 roku. Tak więc Czechowice-Dziedzice leżą na styku trzech regionów historyczno-etnograficznych: Śląska Cieszyńskiego, Śląska Górnego i Galicji.
Najłatwiej przychodzi mi utożsamić się z Czechowicami, gdzie mieszkają moi Rodzice, krewni i przyjaciele. Ale w tej miejscowości też nie jestem autochtonem. Mój Tata pochodzi z mazowieckiej, położonej niedaleko Sochaczewa wsi Koszajec; do Czechowic trafił po ukończeniu AGH. Z moją Mamą sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana: urodziła się w belgijskim Liege w rodzinie polskich imigrantów. Jej matka pochodziła z małopolskiej Przegini, zaś ojciec - ponoć z czeskiej Ostrawy, skąd miał uciec do Czechowic po konflikcie polsko-czechosłowackim 1919 roku. Jestem więc czechowiczaninem najwyżej w jednej czwartej. A jak mam określić swą przynależność regionalną - jako Mazowszano-Ślązako-Małopolanin?
Nie jestem w tym kłopocie osamotniony. Nie dysponuję wprawdzie żadnymi danymi statystycznymi, ale skłonny jestem przypuszczać, że większość dorosłych mieszkańców Czechowic to ludność napływowa. Pochodzą najczęściej z podbeskidzkich wiosek, ale też z miejscowości takich jak Gołdapia czy Hrubieszów. Asymilują się wszakże szybko. Na kopalni opowiadano sobie o góralu, który na dwa lata przed emeryturą przeprowadził się do Czechowic, a wtedy, widząc niedawnych ziomków dopiero ładujących się do przewozu pracowniczego, powiedział z satysfakcją i charakterystycznym góralskim akcentem: "My jus po łobiadku a warsawioki dopiro do domu jadom". Ba, znam nawet rodzinę chorwackiego pochodzenia, która dotarła do Czechowic jeszcze za Habsburgów.
Odrzućmy wobec tego więzy krwi. Jako dziecko wykoncypowałem sobie teorię o pochodzeniu naszej rodziny od ormiańskiego kupca Cypriana Tomaszewicza (jedyną przesłanką była tu wszakże zbieżność nazwiska), ale nawet gdyby była to prawda nie mam zamiaru wstępować w szeregi fedainów walczących o Nagorno-Karabach. Żyję Tu i Teraz, więc w swoim realnym otoczeniu powinienem się ukorzeniać. W Czechowicach-Dziedzicach.
Ale sprawa znów zaczyna się komplikować. Co to znaczy Czechowice-Dziedzice?
Właściwie to nawet sama nazwa zaistniała niejako przypadkowo. O mały włos to Czechowice byłyby sołectwem w gminie Zabrzeg (dziś jest odwrotnie). Przystanek Cesarsko-Królewskiej Uprzywilejowanej Kolei Północnej Cesarza Ferdynanda pierwotnie miał być zlokalizowany właśnie w Zabrzegu. Tamtejszy wójt nie zgodził się jednak na to. Historycy w okresie PRL sugerowali, że za jego oporem krył się interes klasowy: oto bogaci chłopi zabrzescy nie chcieli stracić parobków, którzy z pewnością zatrudniliby się na kolei. Ale zabrzeski wójt swą decyzję uzasadniał bardziej przyziemnie - obawiał się, że moralność miejscowych panien nieco spadnie, gdy na owej stacji będą zatrzymywać się pociągi wojskowe. Za to ówczesny wójt z Dziedzic, zafascynowany koleją warszawsko-wiedeńską, wykorzystał odmowę zabrzeżan by sprzedać pod budowę dworca kolejowego staw zwany Bachorkiem. I tak zaczęła się nowoczesność...
Jako jednostka administracyjna Czechowice-Dziedzice mają do tego historię bardzo krótką, zaledwie pięćdziesięcioletnią. Do 1950 roku były to dwie osobne miejscowości. Dziś trudno już mówić o odrębnej tożsamości dziedzickiej, ale przed laty była ona jeszcze na tyle silna, że wymusiła na władzach wprowadzenie w 1958 roku dwuczłonowej nazwy miasta (wcześniej przez osiem lat były to po prostu Czechowice).
Natomiast wyraźnie zaznacza się odrębność mojej rodzimej dzielnicy - Żebraczy czy też (potocznie) Kopalni. I nie wyraża się ona tylko w rytualnych bijatykach między "Kopalnia Hools" a blokersami z Osiedla Północ. Wybierając się do centrum zawsze mówiło się "idę do Czechowic" - mimo, że administracyjnie była to od dawien dawna północna część Czechowic. Nie wzięło się to jednak z niczego. Historycznie Żebracza przynależała do księstwa oświęcimskiego. Dopiero wielka powódź z 1565 r. zmieniła na stałe bieg Białki tak, że wieś znalazła się na drugim brzegu rzeki i w ten sposób zmieniła swą przynależność państwową z polskiej na czeską. W dodatku swą tożsamość Żebracz zawdzięcza przede wszystkim kopalni "Silesia", do budowy której w 1900 roku ściągnięci byli głównie górnicy z Zaolzia.
Sercem Żebraczy była Kolonia Robotnicza - osiedle familoków, w którym i ja spędziłem znaczną część dzieciństwa. Miała ona swoisty folklor. To własna geografia: "raje" (l. poj. "raja") czyli rzędy domów, "Kurski Rynek", masarnia "U Płaszczycy", knajpy "U Paszka" i "U Siwca" (ich bywalcy tworzyli ponoć w swoim czasie amatorskie drużyny "Piłkarski Klub Paszka" i "Piłkarski Klub Siwca")... Własna gwara: na komórkę mówiło się "szpajska", na oranżadę "krachela", na pieniek do rąbania drew "gniotek", na klozet "hajziel"... Własne, bardzo familijne, obyczaje: wspólne skubanie pierza z gęsi przez kobiety, sąsiedzkie granie w karty, wzajemna pomoc... Młody chłopak mógł oficjalnie zapalić papierosa dopiero wtedy, gdy zarobił pierwsze pieniądze. Tu każdy pogrzeb ciągnął za sobą kondukt długi na całą ulicę... Oczywiście tej Kolonii już nie ma: starzy mieszkańcy wymarli, ich potomkowie wyprowadzili się, na ich miejsce napłynęła świeża fala gastarbeiterów. I chyba tylko jeden obyczaj przetrwał - mężczyźni wciąż, jak przed dziesięcioleciami, spotykają się pogadać i spożyć alkohol na "Mostku". Z tym, że już od dawna nie ma tam żadnego mostku ani cieku wodnego, jest za to dość ruchliwe skrzyżowanie.