Prosił mnie Jasiu bym napisał: jak mi się tu mieszka? Tu, to znaczy w Pszczynie, czyli niedużym mieście na Śląsku, leżącym na trasie Katowice - Bielsko / Biała. Jest nieduże, więc daje niedużo szans (wariantów spędzenia życia). Szanse takowe zwiększa wspomniane położenie: do Katowic jest 36 km (po drodze Tychy - 19 km), w drugą stronę Bielsko - 19 km (po drodze Czechowice / Dziedzice - 10 km). Czyli w świat można się wydostać z częstotliwością: jednego pociągu na godzinę. Co do samej Pszczyny - niegdyś stolicy księstwa pszczyńskiego (polskiego, a od 1517 niemieckiego) - jest to miejsce, o którym Leszek (kolega, który sam mieszka w Bielsku - Białej) powiedział, wyglądając przez okno na rynek około godziny 18-tej i widząc puste ulice: co za senne miasteczko. Dlatego, że życie tu jest wystawiane w dwóch odsłonach: pierwsza - gdy jest widno mieszkańcy oraz przyjezdni z okolicy uczą się, pracują, robią zakupy (jak mają za co), we wtorki i piątki jest w Pszczynie targ przyciągający większą frekwencję. Druga odsłona - gdy zapada zmrok wychodzą na ulice uczestnicy różnych subkultur, którzy chcą się rozerwać, na przykład w knajpie, pubie, jest też jedno kino, niekiedy koncert w domu kultury czy na zamku. I to oni przerywają senną atmosferę wieczoru - wracając do domu, czy przemieszczając się do kolejnego przybytku rozrywki - jakimś nawoływaniem, mniej lub bardziej cenzuralnym. Miejscowość jest, jak każdy widzi, niewielka: po kilkunastu minutach marszu w dowolnym kierunku kończy się lasami lub polami uprawianymi z większym lub mniejszym entuzjazmem przez okolicznych rolników. Miasto, jak cały kraj po ostatniej wojnie (tej światowej), zmieniło swoje oblicze: zamek Hochbergów przerobiono na muzeum, hotel na dom kultury, więzienie na hotel PTTK, zarząd dóbr książęcych na szpital (a ostatnio - filię Politechniki Krakowskiej), zaś synagogę na kino, z okolic zwieziono chałupy i stworzono skansen wsi pszczyńskiej. Mieszkańcy, jak można się domyśleć, w szaleńczym wyścigu szczurów gonią za ochłapami z kapitalistycznego stołu, które od czasu do czasu rzuci im III Rzeczypospolita (w tej czy innej formie). Natomiast władza (ta lokalna) bawi się (miejscowy poseł AWS po pijanemu potrącił na przejściu staruszkę, oczywiście uciekł z miejsca wypadku i znalazł kogoś, kto zgłosił się na policję z informacją, że to właśnie on jechał pożyczonym od przedstawiciela narodu samochodem i spowodował wypadek; czyli nie ma winnych, są tylko zadziwieni...). Poza zabawą władza walczy [warczy] pomiędzy sobą o koryto. Przynależność do partii zmienia się w zależności od koniunktury (czyli - kto jest przy korycie). Jednym słowem norma krajowa. Poza tym jest miło, jest stary park wokół zamku, ze zwierzątkami mniej lub bardziej dzikimi, można pojechać też do Bielska. Mi osobiście brakuje tu zgrzytu tramwajów na zakrętach i dźwięku syren karetek milicyjnych... Czasami zastanawiam się, czy można tu osiągnąć nieznośną lekkość bytu?