Spotykalnię wymyślił dla mnie Wojtek. Zrobił to, bo miałam problem: koniecznie chciałam zobaczyć się z takim chłopakiem - Markiem - w którym byłam nieprzytomnie zakochana. Od jakiegoś czasu bezskutecznie próbowałam się z nim "przypadkowo" spotkać.
Wyczerpałam już wszystkie pomysły i zdeterminowana z tego powodu poszłam do Wojtka, któremu oświadczyłam, że nie wytrzymam ani jednego dnia bez Marka. Po prostu pójdę do mojego ukochanego, zapukam do drzwi, a gdy otworzy wepchnę mu się do środka, wymyślając na poczekaniu jakąś historyjkę. A gdy już znajdę się w Jego pokoju, na pewno wszystko samo dobrze się ułoży. Wojtek popatrzył na mnie współczującym wzrokiem i popukał mi w czoło wskazującym palcem. Wreszcie rzekł: - Wiesz, nie martw się. Mam pomysł. Skoro nie możesz się z tym swoim Markiem spotkać, to ja Cię z nim umówię. Przyprowadzę go dla Ciebie do Spotykalni.
- Gdzie? - zapytałam z przejęciem - co to jest "Spotykalnia"?
Wojtek zaczerpnął powietrza i zaczął mi tłumaczyć: - Spotykalnia to jest takie miejsce, gdzie spotyka się ludzi. Spotykasz tam kogo tylko zapragniesz. Oczywiście to miejsce naprawdę nie istnieje, ale dzięki temu jest wygodne. Spotykalnia jest zawsze przy Tobie, kiedy tylko zechcesz.
Muszę przyznać, że Wojtek jest geniuszem. Dlaczego wcześniej sama czegoś takiego nie wymyśliłam? Postanowiłam udać się tam niezwłocznie. Podziękowałam grzecznie Wojtkowi, pożegnałam się z nim i poszłam do Spotykalni. Tam już na mnie czekał Marek. Jak można było przypuszczać okazał się wspaniały. W czasie rozmowy wyszło na jaw, że mamy takie same zainteresowania, podobne charaktery i bardzo dobrze jest nam ze sobą.
Nadszedł wieczór, pożegnałam się z Markiem, umawiając się na kolejne spotkanie - oczywiście w tym samym miejscu.
Nazajutrz w szkole spotkałam Wojtka.
- Wojtku! Jesteś cudowny - krzyknęłam na powitanie - Twoja Spotykalnia jest fantastyczna!
- Widzę, że wizyta się udała! - uśmiechnął się, z dumą - co zamierzacie robić następnym razem?
- Prawdopodobnie wysłucham jego koncertu na pianinie, skomponowanego oczywiście dla mnie! - powiedziałam zadowolona. Okazało się bowiem, jak słusznie przypuszczałam, że Marek gra na pianinie oraz, że on również się we mnie kochał, ale nie miał odwagi spotkać się ze mną:
- Wiesz mam dla Ciebie zadanie - oznajmił Wojtek - Otóż "Kronika Bocheńska" ogłosiła konkurs pt. "Bochnia w moim życiu". Mogłabyś napisać taką pracę...
- Mogłabym - odpowiedziałam - ale nie mam żadnego pomysłu jak to zrobić, a poza tym w najbliższym czasie będę zajęta - no wiesz... Spotykalnia i Marek...
- No dobrze, ale mogłabyś wykorzystać tę Spotykalnię dla dobra ogółu: spotkasz tam Marka i zaproponujesz mu, że go oprowadzisz po Bochni...
- Pomysł jest świetny, Wojtek, ale jest pewien problem: Marek jest z tego samego miasta i mieszka w Bochni od urodzenia, więc gdybym nagle zaproponowała mu oprowadzenie po naszym mieście, nie sądzisz, że nabawiłby się do mnie urazu i nabrałby jakiś dziwnych podejrzeń?
- W takim razie, poświęć się i jeden raz spotkaj w Spotykalni kogoś innego. Wymyśl sobie przystojnego, nietutejszego mężczyznę i zabaw się w przewodnika po Bochni.
- Czy ja wiem... - zastanawiałam się - ale kto jest wart moich wysiłków? Eureka! Już wiem jak spotkam się z moim ulubionym aktorem Pierce'em Brosnanem. Wreszcie moje marzenie się spełni!
Od kilku lat, również bez większego powodzenia, usiłuję się spotkać z Pierce'em. Ale on nigdy Polski nie odwiedził, a mi nie było po drodze do Malibu i Dublina, gdzie mieszka i nigdy nie udało mi się do niego dodzwonić, nie mówiąc już o tym, że nigdy nie otrzymałam od niego odpowiedzi na moje listy i zaproszenia.
Po kilku latach prób i wysiłków stwierdziłam, że najwidoczniej Pierce mnie lekceważy i nie warto więcej pisać do tak niegrzecznego mężczyzny. Jednakże teraz to, że ja wcale go nie znam, a on jest sławnym aktorem, mieszkającym daleko ode mnie, nie stanowiło dla mnie żadnego problemu, dzięki Spotykalni.
Po powrocie ze szkoły zaraz udałem się do Spotykalni. A tam czekał na mnie sam Pierce Brosnan. Wyglądał znakomicie, piękny jak zawsze, ubrany był w białą koszulę i czarny garnitur. W dłoni trzymał śliczny bukiet kwiatów. Podszedł do mnie uśmiechając się i wręczając mi kwiaty powiedział: - Nazywam się Brosnan. Pierce Brosnan.
Zaśmiał się, a ja już miałam westchnąć jak na jego filmowe partnerki przystało: "Och! Pierce", gdy mój towarzysz dodał: - Przepraszam, to taki zawodowy nawyk. Co u ciebie słychać? Dlaczego przestałaś już do mnie pisać?
- Ha! - krzyknęłam z oburzeniem - Bo Ty na nic nie odpowiadałeś!
- To było dla Twojego dobra - tłumaczył się Pierce - gdybym odpisał bądź nawet przyjechał do Ciebie, to Ty, zakochana we mnie, pewnie byś zemdlała, lub gorzej - na mój widok zwariowała.
Wolałem więc poczekać, aż Ci ta miłość do mnie przejdzie. Uważam, że teraz nadszedł na to spotkanie właściwy czas. Swoją drogą, to muszę Cię pochwalić - całkiem dobrze sobie radzisz, nie piszczysz, a z rumieńcami jest Ci bardzo do twarzy.
Speszona tymi dziwnymi komplementami powiedziałam: - Co powiesz na spacer po Bochni? Opowiem Ci o moim mieście, dobrze? - Pierce uśmiechnął się, podał mi ramię, a ja chwyciłam się go, dotykając również (niby przypadkiem) jego dłoni.
- Co pokażesz mi najpierw?
- Moją szkołę - Liceum Ogólnokształcące.
Liceum to ma pewną szczególną cechę, na którą chyba tylko ja zwróciłam uwagę. Wspaniały dach. Widzisz, gdy mi smutno, bądź z jakąś sytuacją nie mogę sobie poradzić, to wychodzę sobie w myślach na ten dach. Siadam na wygodnym miejscu i widzę przed sobą tradycyjne dachy z kominami dymiącymi prosto do nieba i antenami, na których siedzi mnóstwo wróbli. Chciałabym tak na tym dachu przeczekać, aż ból minie, marzyć sobie tak do zmroku, a nawet jeszcze dłużej, wpatrywać się w tak bliskie mi w tej chwili gwiazdy.
- Oto moje Liceum, Pierce - wskazałam ręką, bo już byliśmy na miejscu. - Zaczęłam naszą wycieczkę od szkoły, bo jak już powiedziałam, jest wyjątkowa. Pierce, spójrz na jej dach. Piękny, prawda?
Pierce spojrzał do góry i powiedział: - No nie wiem, aż tak wysoki, aby go z tego miejsca dokładnie zobaczyć, nie jestem. Mam tylko 183 cm wzrostu. - Roześmiałam się.
- Nie trzeba wychodzić na ten dach, wystarczy wejść na drugie piętro, do jakiejś klasy, np. historycznej, bądź polonistycznej i usiąść na szerokim parapecie. Widok z okna jest prawie taki jak z dachu. Nie muszę chyba wspominać o tym, jak to dobrze się składa, że ten wspaniały dach należy do szkoły i biedny uczeń ma go tak blisko...
Stanęliśmy przed wejściem. - Uwielbiam moją szkołę - powiedziałam w pełni świadoma tego co mówię.
- Tak z zewnątrz jest ładna czy wszędzie są takie duże okna?
- Oczywiście, i drzwi również są ogromne, tak, że jak z plecakiem na plecach sięgam wysoko po klamkę, by otworzyć drzwi, czuję się jak dzieciak z I klasy "podstawówki".
No, ale już dość o mojej szkole: Chodźmy teraz w dół ulicą Bernardyńską. - Zeszliśmy i stanęliśmy przed kościołem św. Mikołaja. Pierce zaczął się zachwycać pięknem tego starego kościoła.
- Musisz uwielbiać tu przychodzić - powiedział, zaglądając przez mosiężne drzwi do środka.
- O tak, kościół jest bardzo piękny potwierdziłam - ale bardziej czuję się przywiązana do mojego kościoła św. Pawła. Dla mnie kościół św. Mikołaja jest zbyt duży, w środku jest bardzo mroczno i prawie nie widać ołtarza, ale moi dziadkowie uwielbiają się tu modlić. Często, gdy byłam mała, prowadzili mnie do kaplicy Matki Boskiej.
Zamyśliłam się. Pierce wyszedł z kościoła i stanął na wprost niego, przyglądając mu się bacznie.
- Dlaczego nad drzwiami tego kościoła jest napis "Otwórzcie drzwi Chrystusowi"?
- A co, nie podoba Ci się ten napis?
- Nie, tylko mam takie śmieszne skojarzenie z tymi mosiężnymi drzwiami - stwierdził. - To po prostu brzmi tak, jakby Chrystus siedział uwięziony w kościele i błagał aby ktoś otworzył Mu te potężne drzwi.
- No tak, zdecydowanie lepszy byłby napis "Otwórzcie serca dla Chrystusa", ale chyba jest już za późno.