Tym swoim charakterem handlowym Lwów podobny jest do portowej Odessy. To miasto nadczarnomorskie tak samo ma bogatą architekturę, swym bogactwem podobną do architektury lwowskiej. Osobliwie podobne są budynki teatrów opery. W Związku Radzieckim mówione było, że w Europie są trzy najpiękniejsze teatry operowe -we Wiedniu, w Odessie i we Lwowie- i że budował je ten sam architekt, ale to ostatnie jest tylko legendą. Tak sobie myślę, że te dwa miasta miałyby mieć i podobnych radosnych, wesołych mieszkańców, o czym może świadczyć bogaty folklor miejski - piosenki, wicy (dowcipy), legendy. Wspomniana transformacja kulturowa po wojnie przytłumiła jaskrawą osobowość lwowskiego batiara, ale piosenki batiarskie śpiewano wśród młodzieży studenckiej jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych. Pamiętam do dziś "Szedłem raz Akademiczną", "Na ulicy Kopernika" i inne. Teraz tego już się nie śpiewa, ale nie wiem dlaczego. Dlatego, że w ogóle nic się nie śpiewa?
Przyglądając się Lwowu jako przykładowi rozwoju kultury mieszczańskiej rozumiem, jak powoli rozwija się cywilizacja. W ciągu długich lat istnienia Lwowa w składzie Ukrainy Radzieckiej jego wpływy na inne miasta ukraińskie były minimalne. To można byłoby wyjaśnić odmiennością języka, bo w wielkich miastach za Zbruczem rozmawia się po-rosyjsku. Jednak nie poszerzały się dalej w Galicji typowe dla Lwowa zwyczaje i upodobania, z językiem zupełnie nie powiązane. Dla przykładu, pewne popularne lwowskie gry w karty (przy tym, że te gry w ogóle granic nie mają) nie zostały rozpowszechnione daleko na wschód od Lwowa. Możliwe, że wyjaśnienie tego zjawiska jest w tym, iż lwowianie na odmianę od odessytów nie byli lubiani w tym zrusyfikowanym państwie jako zanadto odmienni od innych jego obywateli. Natomiast prawdziwi lwowiacy zawsze lubili podkreślać tą swoją odmienność. Oni lubią nazywać Lwów "Piemontem" albo "drugą stolicą" Ukrainy, cieszą się, jak dzieci, gdy Lwów czymś przewyższa Kijów, na przykład jakością kawy. W ogóle, liczne lwowskie kawiarnie są chlubą miasta, ale gdy ludzie idą "na kawę", to w ogóle nie znaczy, że nie będą pili napojów mocniejszych. Już od dawna są kawiarnie klubami, miejscem spotkań inteligencji miejscowej za kieliszkiem. Nie wiem dokładnie o bohemie polskiej we Lwowie, ale o ukraińskiej mogę powiedzieć, że jej życie było ściśle powiązane z kawiarniami lwowskimi. Dowiedziałem się o tym z książki Petra Karmańskiego "Ukraińska bohema", opowiadającego o poetach lwowskich zgrupowania twórczego "Mołoda muza" końca 19-go i początku 20-go stulecia. Nie myślę jednak, żeby polscy i ukraińscy poeci różnili się pomiędzy sobą stylem życia, bo wcześniej istniała nawet mieszana polsko-ukraińska bohema, o której wspominał Iwan Franko.
Tradycja obcowania grupowego przy kawie trwa do dziś. Nawet ruch odrodzenia narodowego w latach 1987-1988 zaczynał się właśnie w kawiarni "Nektar", gdzie dwukrotnie w ciągu dnia zbierała się "śmietanka" społeczności kulturalnej Lwowa, wymieniając się wiadomościami politycznymi i omawiając różne możliwe szlaki aktywizacji ruchu społecznego w przygotowaniu do walki o niezależność państwa ukraińskiego. Życie wrzało tu przez cały dzień. I dziwne jest jak w tym tłumie profesor Politechniki Lwowskiej potrafił egzaminować swych niestarannych studentów z ich wykresami, aby tylko nie tracić czasu na chodzenie tam i z powrotem. Teraz w kawiarniach jest cicho. Liczba ich zwiększyła się wielokrotnie, nie ma już żadnych kolejek, ludzie mają możliwość spokojnie pogadać pomiędzy sobą, popijając kawę produkcji lwowskiej "Galka".
Dotychczas mówiłem więcej o zachowanych tradycjach i zjawiskach. Ale wiele się we Lwowie zmieniło w ostatnie dziesięciolecia. Industrializacja znacznie zmieniła oblicze miasta. Wioski przymiejskie standardowo zabudowane przekształciły się w nowe dzielnice miasta i zostały zasiedlone przez przybyszów z bliskich i dalekich okolic. Nazwy tych dzielnic "Sychiw", "Riasne", "Lewandiwka" słychać jest teraz częściej, aniżeli "Łyczakiw", "Klepariw" albo "Zamarstyniw". Znaczne zwiększenie ludności miasta przyniosło poważne problemy municypalne. Wąskie brukowane uliczki zostały zupełnie zrujnowane przez przeciążone tramwaje, autobusy, ciężarówki. Przy rozbudowie miasta nie pomyślano o możliwościach zabezpieczenia zwiększonej ludności w wodę do picia. Obfite niegdyś źródła wody miejskie zostały opróżnione, inne są natomiast skąpe, dlatego mieszkańcy miasta muszą cierpieć brak wody. Ale przy tym braku czasem woda wytraca się przez wyciekanie z zardzewiałych rur przestarzałego wodociągu, pobudowanego jeszcze w czasy austryjackie. Na jego reperowanie nie ma miasto pieniędzy, tak samo jak i na odnowienie systemu kanalizacyjnego. Miasta na ogół nie rujnują się szybko, ale podtrzymywać je w dobrym stanie trzeba stale. W czasy sowieckie zawsze oszczędzane było na zasobach komunalnych na korzyść militaryzacji państwa, a Lwów potrzebował ich znacznie więcej niżeli inne miasta, bo nie był miastem typowym. Jednak system planowy osobliwości Lwowa nie uwzględniał. Miasto zwolna się rujnowało i teraz potrzebne są pieniądze na renowację wszystkiego: dróg, budynków, pomników, wodociągu, kanalizacji.
Dwa lata temu Lwów otrzymał status miasta chronionego przez UNESCO jako dziedzictwo kulturalno-historyczne. To znaczy, że powinno się o nie dbać więcej. I choć Lwów jako taki należy do całej ludzkości, nie spodziewam się, że UNESCO będzie w tej sprawie pomagać miastu finansowo, a młode Państwo Ukraińskie nie zdąży w najbliższe lata zrobić tego w dostatecznym stopniu. Ale i Ukraińcy, i Polacy powinni uświadomić sobie, że to jest NASZE MIASTO i powinniśmy dbać o nie wspólnie.