Magiczne 15 minut, albo miasta mego życia, czyli zbiorek dygresji...
Wągrowiec
- miasto gdzie urodziłem się i przeżyłem te pierwsze 20 latek z raczej mniejszymi niż większymi przerwami... Ten sam numer powtórzył kilkaset lat wcześniej niejaki Jakub Wujek, gość który pierwszy [1] przetłumaczył biblię na polski (co na wtedy było wyczynem nie lada...). Miasteczko położone wśród łąk i lasów, gdzie sto lat temu St. Przybyszewski wyciągał miejscowe panienki z dobrych domów, bo tu ten "dekadent" zdawał maturę...
Teraz znów był schyłek wieku. Tylko tym razem nie było nas stać na dekadencję...
"Wągrowiec to stolica Pałuk jest..." śpiewał zespół PROTEST A, nie do końca mając rację, bo za stolicę Pałuk uznaje się Żnin. No, ale było nie było, Wągrowiec to największe miasto tego regionu etniczno - kulturowego, wtłoczonego między Wielkopolskę a Kujawy i Krajnę.
To miasto w skali średniowiecznej byłoby metropolią, obecnie te 24 tysiące mieszkańców skupionych w jednym miejscu w trójkącie między Poznaniem, Piłą a Bydgoszczą lokują się raczej w grupie "powiatowych, prowincjonalnych miasteczek". Co z tego, że pięknie położone (3 jeziora w samym mieście, kilkanaście w promieniu kilku kilometrów), lasy, pagórki? Obecnie takie miasta są skazane na cichą wegetację... Co z tego, że powiatowe, co z tego, że z tradycjami kultury niezależnej i tej zależnej (koncerty, kapele, kilka bardzo dobrych teatrów "alternatywnych" , chóry, sranie w banie...), jeśli ludzie nie mają kasy by żyć, a co dopiero wypoczywać w takiej "dziurze" - ci co mają kasę jadą do Tunezji a nie na Pałuki... Kopalnie i huty upadają, więc nie ma tylu Ślązaków - wiernych fanów turystyki w tym terenie. Bezrobocie, panie, bida... Marginalizację prowincji powiększa ograniczanie transportu publicznego - likwidowane połączenia kolejowe robią z Wągrowca kolejne "miasto zabite dechami", bez szansy na dojazd do pracy, gdzieś, dalej... banał.
Można tu przyjechać, pokąpać się, pożeglować, na kajaku popływać, połazić po lesie, poszukać resztek polskiej linii obronnej z 1939 (faktycznie zbudowali wtedy bunkry i okopali się na linii 5 jezior rynny Gołaniecko - Wągrowieckiej; co z tego, skoro dzielna armia polska spierdoliła stąd bez strzału na "z góry upatrzone pozycje", co niestety nie uchroniło Wągrowca od bombardowań niemieckich - straty to "szczerbata starówka" nie odbudowana do dziś, lub odbudowana w pięknym stylu wczesnej komuny, czyli bloki rules...). Można iść obejrzeć słynną "bifurkację wągrowiecką" [2], czyli popularną "krzyżówkę rzek" Wełny i Nielby. Ciekawe toto, by podziwiać to zjawisko "komuna zbudowała" alejki i mostki, jednak równocześnie maksymalnie meliorowano okolicę i efekt jest taki, że Nielba obecnie to malutki ciek, niczym strumień... Fajne miejsce do picia piwka lub winka, w oddali kolejowy most kratownicowy na Wełnie, obok cmentarze, fajna okolica... Ale zawsze wolałem kontemplować krajobraz siedząc na tzw. "promenadzie", czyli w parku na brzegu jeziora Durowskiego, lub bezpośrednio na plaży... tu się latem podrywało panieny wczasowiczki czy "dziewczynki" z kolonii... Później był już punk rock i na dyskoteki już się nie chodziło...
Klimaty tu są jednak niezbyt ciekawe, miasteczko przebija się do krajowych mediów tylko z okazji jakiejś bomby podłożonej przez "mafię", inwazji szczurów, zabójstwa, strony pornograficznej z nauczycielami w roli głównej... Ostatnio głośno było o "wielkopolskiej ośmiornicy" - kilku dresów w furach (chodziłem z nimi do szkoły...) potrafiło mieć w kieszeni prokuratora lokalnego i apelacyjnego, ponoć i najlepszego adwokata także (dobry jest, bronił mnie przed owym prokuratorem, który chciał mnie i kumpli wsadzić za stuknięcie jakiegoś naziolka... później ten sam adwokat wyciągnął Kuda z paki, a teraz sam siedzi... wszystko płynie). No ale wróćmy do tej "mafii" - chłopaki zaczęli mieć przesrane, jak zaczęli czepiać się miejscowych (inne ekipy przegoniły tych cieci z Piły i Gniezna, musieli zacząć skubać lokalny rynek). Najbardziej mnie ubawili gliniarze, takie tam wąsacze, którzy po pracy dorabiali robiąc z tymi "karkami" napady na banki w sąsiednich miasteczkach...
Ale starczy tych dygresji... Małe miasta mają wiele plusów, możesz w 2-3 osoby dosłownie nimi "trząść", wszędzie blisko, mało syfu, hałasu... ale są też i minusy: głównym, najważniejszym jest to, że w małym mieście wystarczy jeden błąd, jeden numer, jedno odstępstwo - i jesteś skończony, nie ukryjesz się... Małe miasta są bezwzględne - robisz błąd i koniec... W dużym mieście masz wybór, możesz robić to czy tamto, spotykać się z tymi lub tamtymi, w małym - nie ma tego, jest jedno środowisko... Jak podpadniesz - możesz się wyprowadzać. Chyba, że masz "plecy". Ja te plecy mogłem mieć - z wyboru miejscowej załogi punkowo - alternatywnej zostałem kandydatem do Rady Miasta i tak oto w 1994 pokonując 11 kandydatów zostałem niespełna 20-letnim niezależnym radnym (wtedy pozwalała na to ordynacja - i moja naiwna wiara w możliwość działania w samorządzie na rzecz miasta... szybko mi to z głowy wybito). Po próbach przekupstwa zaczęła się dyskredytacja, nagonka prasowa, w końcu sprawa w sądzie (zadarłem z "nietykalnym" establishmentem) - do końca kadencji dotrwałem na zasadzie "na złość wrogom - nie poddam się", choć bywało ciężko, bo ileż można samemu głosować "za" czy też - częściej - jako jedyna osoba być "przeciw"? Chyba ta Rada Miasta ostatecznie wykurzyła mnie z Wągrowca, tym bardziej, że nie udało się przejąć na klub niezależny starego, pięknego więzienia...
Kocham Wągrowiec, uwielbiam tam przyjeżdżać, tam nikt nie biega, nie śpieszy się, jest luzik. Ale to nie jest chyba już "moje miasto".
A co z tym kwadransem? Ano, w Wągrowcu z centrum w ciągu 15 minut pieszo dojdzie się praktycznie w każde miejsce w mieście, a przynajmniej do każdego ważniejszego "celu podróży". Daje to fajne poczucie bycia u siebie, obejmowania rozumem całości miasta, czucia klimatu...
Poznań
- miasto do którego się przyjeżdża. W czasach dzieciństwa i młodości na targi, do teatru czy kina, albo do salonu gier. Później przyjeżdżałem na koncerty, na demonstracje, do bursy gdzie mieszkała dziewczyna, do szkoły, później na studia...
Tramwaje, skinheadzi, tłumy, psy, kibice, ludzie biegający zamiast chodzić, ale też i grafitti, kumple... Tak było na początku, później zaczynałem dostrzegać więcej tych plusów. Bo Poznań to też najlepsze w Polsce bary mleczne z ARKADAMI na Pigalaku w roli głównej, to fajna poniemiecka zabudowa, magiczna cytadela, katedra z różnymi Mieszkami w piwnicy i resztkami torów tramwajowych w bruku (ostatnio debile w sutannach kazali je wyrwać...). Poznań z tymi wszystkimi gwarowymi odzywkami typu "tej", "eka" czy "wypas"... No i Poznań - miasto sceny alternatywnej, z Rozbratem który jest niczym uwieńczenie tych wszystkich poprzednich prób skłotowania. Jednak Poznań "zaangażowany" to ludzie nie z Poznania - nieraz nachodziła mnie taka refleksja, rozglądając się po ludziach na tych wszystkich akcjach, "jak mało tu poznaniaków"...
Poznań jest metropolią z niewydolnym układem komunikacyjnym, chaosem architektonicznym zabudowy w różnych stylach, tłumami ludzi; miastem zakorkowanym przez Targi leżące w centrum; bez dróg rowerowych, z samochodami na chodnikach i trawnikach; dziwkami, syfem, dresiarzami... Ale w tym wszystkim, co - wydaje się - nierozerwalnie związane jest z życiem w dużym mieście, Poznań zachowuje jeszcze swoją twarz, ma klimat po prostu... Co powoduje, że tak jest? Nie wiem, może bruk na ulicach pod górkę, z tramwajami, trochę jak w Pradze? Może ta niemiecka zabudowa, logiczna i praktyczna, może te 4 kliny zieleni docierające do centrum, a zaprojektowane przeszło 80 lat temu, które do dziś natleniają miasto. A może to tereny zielone, jeziora do których można dojechać autobusem czy tramwajem... W tym mieście można żyć. Oj, można... Długo by można pisać o Poznaniu. To miasto jest zrobione z sensem, nawet na zadupie zwane Piątkowem można dojechać w ciągu 10 minut tzw. PESTKĄ, czyli szybkim tramwajem, a stamtąd kilka minut... i myk... już jesteś w lesie. No i te knajpki... jeszcze dla ludzi, a nie tylko dla właścicieli złotych kart kredytowych...
Itd. Itp. Etc... Nie wszystko w Poznaniu jest fajne, ale... to miasto kręci. Po pewnym czasie wiedziałem o nim więcej od rodowitych poznaniaków... bo jest czego się uczyć.
15 minut w Poznaniu? W tym mieście do wszystkich celów podróży dojedziesz na rowerze z centrum w ciągu kwadransa. Nie ma dróg rowerowych, ale jakoś się jeździ. Miasto ma jeszcze tą ludzką skalę.