Dziś Dąbie przedstawia raczej niewesoły widok; trochę tu starej zabudowy (z przełomu wieku XIX i XX), sporo domków z lat ambitnych planów budowlanych III Rzeszy oraz czteropiętrowe bloki. Ciekawy jest cmentarz na obrzeżach dzielnicy, po którym snują się często panowie z butelkami wina, notabene trunku dość popularnego w tej części miasta. W przedwojennym budynku mieści się obejmująca prawobrzeżną część Szczecina komenda policji, nieopodal zrujnowany budynek klubu "Delta", w którym odbywały się niegdyś najgłośniejsze w Szczecinie punkowe koncerty. Jeśli już mowa o młodzieżowych imprezach, to warto zwrócić uwagę na pobliskie ...lotnisko. Jest tu aeroklub, można zapisać się do szkółki spadochroniarskiej etc., lecz przede wszystkim to ogromna, podmokła łąka. Na tej łące kilka lat temu odbył się festiwal Przystanek Woodstock, który doprowadził dąbskich sklepikarzy do dawno nie notowanej prosperity, rujnując jednak ogródki działkowe uprawiane na obrzeżach lotniska. Kawałek drogi za lotniskiem i jesteśmy już nad brzegiem jeziora Dąbie, gdzie można wynająć tani domek kampingowy (robią to zazwyczaj nastolatkowie łaknący zabawy z dala od rodziców, bo trudno mówić o większych walorach rekreacyjnych jeziora), a - jeśli ktoś żegluje - skorzystać z przystani i klubu żeglarskiego. Uroków podmokłych łęgów i spokojnego nabrzeża używać można będzie już całkiem niedługo, bo na tej olbrzymiej powierzchni powstać ma wkrótce jakiś hiper-super-multi-gigantyczny kompleks handlowo-usługowy. Protesty były, ale nic nie dały. Szczecin ma też swoje blokowiska. Częścią dzielnicy administracyjnej Dąbie jest m.in. Osiedle Słoneczne, którego budowę rozpoczęto w roku 1974. Właściwie trudno powiedzieć, by różniło się ono w jakiś wyraźny sposób od wielkich blokowisk w innych polskich miastach. Czteropiętrowe bloki otaczają kilkunastopiętrowe wieżowce, w środku osiedla są zbudowane w latach 80. szkoły, przedszkola i sklepy. Słoneczne, podobnie jak inne prawobrzeżne "sypialnie", jest jednak blokowiskiem zdecydowanie wyodrębnionym od Szczecina pod względem mentalności mieszkańców. Jego mieszkańcy, wybierając się na drugą stronę Odry, mówią, iż jadą "do Szczecina", co świadczy o ich braku poczucia przynależności do miasta. Osiedlowe watahy nastolatków często nie ruszają się właściwie poza swą betonową ojczyznę, poza sporadycznymi grupowymi piątkowo-sobotnimi wypadami na masowe imprezy w szczecińskich knajpach i klubach. Nastrój blokowego osiedla jest faktycznie nieco kameralny, choć dla człowieka spokojnego raczej nieznośny (na porządku nocnym są sytuacje, gdy pod klatką schodową około północy grupa odurzonych chemikaliami "blokersów" ustawia samochód z przykręconym do oporu dudnieniem techno, przynosi sobie tzw. grilla i baluje do godzin rannych, co - o dziwo - nie spotyka się zazwyczaj z jakimkolwiek sprzeciwem wstających o świcie do pracy mieszkańców bloku). Słowem - Słoneczne i okoliczne osiedla to tereny wyodrębnione ze Szczecina, tętniące blokowym życiem betonowe pustynie, gdzie jedynym kojącym widokiem są rozpościerające się nieopodal wzgórza Puszczy Bukowej, jednego z ciekawszych podszczecińskich kompleksów leśnych. Właściwie powinno się zatem wizytę na Osiedlu Słonecznym każdemu rozsądnemu człowiekowi odradzić, ale jeśli ktoś chce poznać trochę inny Szczecin (czy też przekonać się, że poza sferą administracyjną, to już jakoś nie całkiem teren Szczecina), zachęcam. Przy zachowaniu niezbędnej rezerwy i ostrożności w kontaktach z miejscowymi hordami młodocianych mieszkańców tego wcale nie wesołego baraku.
Szczecin właściwy
Po impresjach z prawobrzeża i dywagacjach nad kwestią jego przynależności do reszty miasta, czas zająć się Szczecinem z mojego punktu widzenia właściwym, czyli w gruncie rzeczy Śródmieściem lewobrzeżnej części miasta. Wysiadamy zatem z pociągu na dworcu "Szczecin Główny", by znaleźć się w sercu stolicy Pomorza Zachodniego. Co zobaczymy, czego doświadczymy spacerując po śródmiejskich ulicach i placach? Nie ma tu miejsca na szczegółowe omówienie tych peregrynacji, zatem ograniczmy się do miejsc szczególnych, posiadających swój niepowtarzalny charakter.
Budynek dworca to - delikatnie mówiąc - nic szczególnego; odrapane ściany i grożące nieustannie zawaleniem stropy starych budynków magazynowych składają się na dość szary obraz tego miejsca, kształtującego przecież często tzw. pierwsze wrażenie u odwiedzających miasto. Dworzec jest mały, wręcz niewspółmiernie do wielkości miasta, a tym bardziej znaczenia kolei na Pomorzu Zachodnim. Wychodząc z dworcowej hali, dojdziemy po kilkudziesięciu metrach do obsiadywanego przez moczykijów i moczymordów betonowego nabrzeża Odry. Idąc wzdłuż rzeki wybudowaną jeszcze w latach 40-tych trasą nabrzeżną rzucą nam się w oczy przede wszystkim ogromne niewykorzystane place, wielosetmetrowe przestrzenie, których do dziś nikt nie zagospodarował. Pod płytką warstwą darni można się tam dopatrzyć gruzu, pozostałego po zburzonych kamienicach. W czasie ostatniej wojny Szczecin poddawany był intensywnym i systematycznym nalotom, głównie dywanowym. Alianckie bomby spadały z nieba od czerwca 1940 (naloty RAF-u w odwecie za ataki lotnicze na Anglię) do lutego 1945 roku, gdy nie było już w zasadzie czego bombardować. Przyjąć można bez większych wątpliwości, że naloty alianckie miały przeważnie właśnie charakter odwetowy, gdyż większość zniszczonych budynków śródmiejskiego Szczecina stanowiły domy mieszkalne, kościoły i przybytki kultury. Szacuje się, że miasto w zależności od dzielnicy zniszczone było w ok. 60 - 70%. Tam gdzie przetrwały nieliczne secesyjne kamienice z przełomu wieku XIX i XX, wstawiano przez lata tzw. plomby, pasujące do wcale udanej architektonicznie zabudowy niczym siodło do świni domowej. Ambitnym projektem była natomiast tzw. starówka. Tak zwana, bo wybudowano ją właściwie od fundamentów dopiero w ostatnich latach, czyniąc to w sposób dość kiczowaty (kolorystyka elewacji woła o pomstę do nieba!). W tym miejscu pojawia się jedna z trochę niewesołych kwestii - sprawa miejsca, które oddawałoby genius loci miasta Szczecina, byłoby miejscem spotkań i ulubionym celem spacerów szczecinian. Otóż, problem w tym, że takiego miejsca właściwie nie ma, mimo podejmowanych od kilku lat prób jego stworzenia. Jedną z tych prób miała być właśnie odbudowana starówka, a ściślej jej rynek, jednak wystarczy spojrzeć na nią, by spostrzec, iż jest to miejsce wyjątkowo wyludnione, bo po prostu, prócz najdroższych w mieście kafejek, właściwie nie ma tam nic szczególnego. Nawet mieszkania w starówkowych kamienicach nie znalazły do tej pory zbyt wielu amatorów, nie tylko ze względu na ich niebotyczne ceny. Kolejną próbą stworzenia miejsca szczególnego, mającego stanowić wizytówkę miasta miało być przemianowanie jednej ze śródmiejskich ulic (ul. Bogusława) na deptak, przy jednoczesnej renowacji stojących na niej secesyjnych kamienic z końca XIX wieku. Tu też skończyło się na ambitnych planach; renowacji poddano tylko dwie kamienice, na parterach pozostałych powstały sklepy i kawiarnie, oczywiście odpowiednio droższe niż w innych miejscach miasta. Deptak świeci więc pustkami, a jedynymi jego bywalcami są podczas słonecznej pogody drobni okoliczni pijaczkowie i koczujący na pobliskim placu narkomani. Znudzeni sztuczną i tandetną atmosferą nowego "starego miasta" możemy więc bez większych przystanków iść dalej wzdłuż Odry na północ. Przejdziemy przez plac budowy (wciąż powstają kolejne kamienice "starówki"), mając po prawej stronie najbardziej chyba zniszczony nalotami rejon śródmieścia - dziś stoją tu czteropiętrowe bloki, spośród których wyróżnia się tylko XVI-wieczna, niedawno odbudowana kamienica Loitzów (niemiecka rodzina kupiecka), dziś siedziba liceum plastycznego. Naszym oczom ukazuje się następnie Zamek Książąt Pomorskich. Wzgórze zamkowe pamięta najodleglejsze początki miasta - to tutaj na przełomie VII i VIII wieku powstała słowiańska osada, a później gród. Napływające od XIII wieku fale osadników niemieckich stopniowo wypierały z obszaru miejskiego autochtoniczną ludność słowiańską (prawa miejskie na prawie magdeburskim uzyskał Szczecin w 1243 roku). Jednak panująca do 1637 roku dynastia Gryfitów była dynastią słowiańską. Kompletnie zniszczony podczas II wojny światowej zamek został odbudowany w latach 60-tych, a jego dzisiejszy kształt wprawdzie znacznie odbiega od wyglądu sprzed wojny, ale przyznać trzeba, że wyróżnia się korzystnie na tle przedwojennej bryły tej zabytkowej budowli i nawiązuje do kształtu siedziby książąt pomorskich z XVII wieku. Na zamkowym dziedzińcu odbywają się niekiedy różne przedstawienia i koncerty, natomiast w powszedni szary dzień obejść musimy się całkiem ciekawymi widokami - zdziś brzmi utopijnie, o czym przekona się każdy, kto zawędruje na Pomorze Zachodnie), to jednak przyznaję: najbardziej fascynujące są właśnie ślady przedwojennego Szczecina, dawnej pruskiej fortecy, co po dziś dzień w jakiś sposób determinuje odrębność miasta od "reszty Polski". tzw. armat (teren przed zamkiem od strony zachodniej, nadodrzańskiej z widokiem na port i położoną poniżej wzgórza zamkowego Basztę Siedmiu Płaszczy, stanowiącą pozostałość średniowiecznych murów obronnych miasta), a dla chcących wysupłać parę złotych na bilet wstępu - z położonego na wysokości 35 m ganku jednej z wież (stąd rozciąga się przy dobrej widoczności panorama całego Szczecina i okolic).