Od urodzenia niemal mieszkam na Starych Domkach na Osieku w Gdańsku. Każde z owych określeń ma swoje znaczenie. Nazwa ulicy Stare Domki nie jest tłumaczeniem nazwy przedwojennej (co w starym Gdańsku jest niemal regułą), ta bowiem brzmiała Spandhaus Neugasse, co znaczy dosłownie Nowaulica Domusierot. Jako że obok była stara ulica Sieroca, zrezygnowano z powtarzania tej nazwy, a nowa wzięła się stąd, iż w efekcie wyzwolenia w 1945 była to jedyna w starym Gdańsku ulica posiadająca zabudowę obu pierzei. Reszta rozsypała się w proch, po Starym Mieście nie został niemal żaden ślad, podobnie ze Starym Przedmieściem, a tak zwana starówka (czyli Główne Miasto) została zbudowana po wojnie, zaś niektóre zabytki są jeszcze w trakcie budowy. Kto szuka starych domków powinien udać się właśnie na Osiek, Zamczysko, Dolne Miasto, plac Wałowy czy Biskupią Górkę, albo poza Gdańsk - na Orunię, do Wrzeszcza, Nowego Portu, Oliwy czy Sopotu, gdzie zabudowa pochodzi często z epok późniejszych, ale jest autentyczna. Tu, na starówce, w efekcie odbudowy powstał, jak to ktoś z dumą (a może i nieświadomą autoironią) powiedział, Gdańsk jakiego nigdy dotąd nie było, pełen rekonstrukcji, kopii rzeczy stojących gdzie indziej, puzzli z różnych obiektów, pastiszy, naśladownictw i uproszczeń, w sumie jednak - mimo protestów nowoczesnych architektów i tradycjonalistycznych konserwatorów - podoba się to i turystom, i mieszkańcom, bo trzyma klimat. Nie jest o to trudno, architektura gdańska jest bowiem dość prosta: wąskie, parupiętrowe kamieniczki ustawione szczytem do ulicy, często ceglane, z kamiennym obramieniem drzwi i okien, przedprożem u dołu i figurką od olbrzyma z bajki na dachu. W zdobnictwie dominują symbole i stróże witalności, a nie święci, Neptun czy Merkury, co w mieście portowym może dziwić, zaś barwy fraktalnie powtarzają się od herbu (złota korona i srebrne krzyże na czerwonym tle) poprzez kamieniczki (piaskowe okucia na ceglanym tle ścian) aż po całe miasto (kamienice białe i żółte na tle, dziś często jeszcze nieco poczerniałych, ceglanych masywów ratusza czy kościołów z NMP na czele - ostatnio część budowli znów odzyskała swą jasno czerwoną barwę).
Ów styl chętnie naśladowali budowniczowie z przełomu wieków, gdy w miejsce secesji tworzono w duchu lokalnego neomanieryzmu, czy po wojnie - lepiej było bawić się w odbudowę niż socrealizm, a i bloki na Starym Mieście czy Osieku stawiano nie z płyty, lecz w lokalnym stylu: ceglane, z betonowymi gzymsami i obramieniami drzwi i okien w roli kamieniarki, dwu / trzypiętrowe, stojące przy ulicy, nieraz w zwartym ciągu i ze sklepami na parterze (obecnie zeszpeciły je w paru miejscach bezładne nadbudówki). Dziś kontynuują to miejscowi postmoderniści, uzupełniając luki w powojennej odbudowie starówki. Nie musi to być nic specjalnego, bo tu - jak w go, a w przeciwieństwie do szachów - liczą się nie figury, a masa i jej układ. Ba - i figury, czyli większe obiekty użyteczności publicznej, były tworzone w ten sposób, że powielano podstawowy moduł: Wielka Zbrojownia, podobnie jak Stara Pakownia, to cztery kamieniczki zestawione razem, dom kaznodziejów, prezbiterium kościoła Katarzyny, czy nawy hal innych kościołów, a symbolicznie i środek Gmachu Głównego nowej Politechniki - trzy, kościoły św. Barbary i Bożego Ciała, szkoła mariacka, Mała Zbrojownia czy ratusz Starego Miasta - dwa domki. Innym pomysłem było przedłużanie dachu niemal do ziemi, jak w nawie świętej Katarzyny, kościele i klasztorze karmelitów, Wielkim i Małym Młynie czy hallu nowego dworca kolejowego. Bardziej skomplikowane konstrukcje przerastały chyba możliwości miejscowych mieszczańskich budowniczych - świadczyć o tym może fakt, iż w największym ceglanym kościele na świecie - mariackim nawa w 3 miejscach na 4 styka się z transeptem nie filarami a środkiem okien, zaś ów transept ma z jednej strony trzy, a z drugiej tylko dwie kamieniczki, że o braku jakichś większych ozdób nie wspomnę (kiedyś zresztą ściany NMP były zasłonięte szpalerem kamienic, które dziś planuje się znów tu postawić). Nie znaczy to, żeby nie umiano uzyskać owymi prostymi metodami niezwykłych efektów, wystarczy popatrzeć na gdańskie przedproża (czy sienie domów) i porównać je z ubogim amsterdamskim pierwowzorem (co, podobnie jak w strojach, brało się z ich ubarwienia przez przykład idący ze strony Sarmatów). Nie zmienia to jednak faktu, iż najambitniejsza z punktu widzenia architektury budowla -naśladująca kopuły rzymskiej bazyliki świętego Piotra, a postawiona na złość protestantom kaplica królewska - przyszła z zewnątrz. Wspomniana wyżej przewaga [neo]manieryzmu wynika z gdańskiej historii, inaczej bowiem niż wiele innych miast, nie w średniowieczu, a w wiekach XVI i XVII przeżył Gdańsk apogeum swojego rozkwitu, stając się wówczas największym miastem europejskim na wschód od Łaby, i to do tej epoki nawiązywano w momentach odrodzenia po kolejnych katastrofach. A tych nie brakowało: z największych pierwszą była rzeź Gdańska w 1308, drugą zabór miasta przez Prusy w 1793 (Pomorze z odległym o kilkaset metrów Chełmem zabrano już wcześniej), trzecią zaś - zburzenie miasta przez walki i pożar w 1945 (i dobicie przez sztormy zimą 1945/6) oraz wysiedlenie większości tubylców do roku 1947. Z kolei największy rozkwit wiąże się z włączeniem miasta do Polski za Piastów (przed 997 i ponownie około 1119), a potem z powrotem z rąk krzyżackich w 1454 (miasto żyło bowiem nie z ubogiej okolicy, lecz z pośrednictwa między największym krajem Europy - Rzeczpospolitą a ówczesnym centrum gospodarki świata - Holandią), wreszcie z okresem przełomu XIX i XX wieku oraz -mimo wszystko- z okresem powojennym - za komuny odbudowa, stocznie itp., dziś być może odzyskanie przez Gdańsk roli centrum.
Moja dzielnica, Osiek, którego nazwa oznacza częstokół, jest ostatnim śladem po dawnym, słowiańskim Gdańsku. Kiedy w 1308 Krzyżacy spalili piastowski gród oraz niemieckie miasto w rejonie ulicy Długiej czy osadę targową przy kościele świętego Mikołaja, ich mieszkańców wygnano na Stare Miasto (było słowiańskie, więc rzeź je oszczędziła, Krzyżacy zabijali bowiem głównie... Niemców plus załogę grodu). Rybaków z grodu osiedlono właśnie na terenie części byłego podgrodzia - Osieku (od nich pochodzą nazwy okolicznych ulic: Rybaki Dolne, Rybaki Górne i Więcierze), sam Osiek zaś uczyniono w roku 1312 odrębnym miastem. Do XV wieku Polacy z Osieku mieli tu samorząd, a nawet własny ratusz na Igielnickiej. Kres temu położył dopiero... powrót do Polski w 1454, kiedy to Stare Miasto i Osiek poddano władzy Głównego Miasta (przy czym Osiek wraz z terenem zamku został doń włączony), a prokrzyżackie Młode Miasto, podobnie jak zamek, zrównano z ziemią. Zanim do tego doszło rybacy z Osieku zapisali się jako nieźli zadymiarze, stając na czele miejskiej biedoty podczas pierwszego jej buntu w Gdańsku - krwawych rozruchów w czasie Jarmarku Dominikańskiego (5 sierpnia 1363). Ich program polityczny streszczał się we wznoszonym podczas marszu na Główne Miasto okrzyku: Kraków! Ostatnimi śladami z tamtych czasów są bieg kanału Raduni od ulicy Rybaki do Motławy (dawniej było to koryto Wisły) i wpadający doń kanał młyński. Zasypano go w latach 1960-tych, nie dbając o fakt, iż jest to ostatni ślad po fosie grodu z X wieku i cenny element dawnego wyglądu miasta, które niczym Amsterdam było poprzecinane mnóstwem kanałów odwadniających bagnisty teren, napędzających młyny, kuźnie itp. Do dziś zachowało się samo ujście do Raduni z połową barierki/mostku nad nim biegnącego (śladem po innych kanałach są już tylko o wiele za szerokie ulice z biegnącymi środkiem rzędami drzew, jak na Osieku, Stajennej czy Dolnym Mieście). Jako dzieci próbowaliśmy chodzić w głąb kanału puszczonego rurami pod ziemią - przejście miało sięgać ponoć hali targowej, potem i je zamurowano. Na Raduni budowaliśmy tratwy, o które walczyliśmy z gośćmi zza rzeki, rzucając kamieniami lub korzeniami trawy we flisaka albo w wodę obok tratwy, by go ochlapała i zmusiła do ewakuacji. Czasem ktoś tracił kontrolę nad tratwą i niesiony prądem rzeki wypływał na Motławę czy Wisłę w porcie, gdzie musiała go z niej ściągać milicyjna motorówka, czasem trzeba też było walczyć z wielkimi jak koty wodnymi szczurami, które wypływały na Radunię z wodociągów (na piwniczne polowaliśmy cegłami w zsypie na śmieci pobliskiego wieżowca, na kanale zaś łapaliśmy raki, koluchy i inne rybki gołymi rękoma lub na wędkę z patyka, sznurka i glisty). Potem zaczęto kanał oczyszczać i spuszczono zeń wodę (topiąc przy okazji dzikie ogródki działkowe na dnie, do tej pory niemal wyschniętego, Opływu Motławy). Można było suchą stopą dojść od Domu Partii po ujście Raduni do Motławy. U nas na rogu, przy moście na Rybakach, goście wykopywali z dna trupy Niemców z bronią i resztkami mundurów oraz złote gdańskie guldeny, które przeleżały tam od wojny.