Zapomniałbym o Targach Poznańskich, które są niby chlubą Poznania. Przez to nasze miasto było zawsze postrzegane przez pryzmat gospodarki, a charakter Poznania zawsze uzależniał się od targów. Od komunikacji, inwestycji po wygląd ulic, hotelarstwo itp., w których udział i profity przede wszystkim mają elity, reszta pracuje na to. Pomimo, że Targi Poznańskie datuje się na lata 20. i od tego odlicza się rocznicę tej imprezy, to tak naprawdę miejsce, w którym się one odbywają i samą ideę wymyślili Niemcy, organizując na tym terenie wystawę wschodnioniemiecką, prezentującą dorobek gospodarczy ludności osiedlanej na wschodnich obrzeżach Niemiec. Służyło to, jak wiele innych imprez, umacnianiu pruskiego panowania, czyli znowu polityka. Z tych samych względów targi służyły komunie, a teraz rozwijającemu się kapitalizmowi.
Dla mnie zawsze była to agenda państwowa, służąca reklamie czy odwracaniu opinii publicznej z zagranicy, co tak naprawdę działo się w Polsce, zauważyli to też strajkujący robotnicy, którzy wyszli na ulice w latach 50. Część z nich poszła manifestować na teren targów, gdzie chodzili z zakrwawionym sztandarem. W mieście, po użyciu broni przez milicję, sprowokowano duże zamieszki, które w niektórych częściach miasta przerodziły się w regularne bitwy, szczególnie na Jeżycach pod siedzibą UB czy na ul. Młyńskiej o więzienie. Powstanie to wybuchło w sposób spontaniczny, bez przygotowań i organizacji. Szkoda, że po pierwszej fali zabrakło pewnej koordynacji i zorganizowanego zajmowania miasta. Robotnicy wyszli na ulice, oburzeni ciągle rosnącymi normami produkcji i ciężkimi warunkami życia oraz manifestowali swój sprzeciw wobec represyjności władzy żądając chleba i wolności. Zniszczono chociażby urządzenia zagłuszające stacje Wolnej Europy, rozwalano UB-eków i aktyw partyjny, likwidowano komisariaty. Postanowiono wprowadzić wojsko, lecz te najbliższe szybko musiano wycofać, gdyż nie chciało ono walczyć z robotnikami. Wojsku powiedziano, że idzie walczyć z reakcją wywołaną przez Niemców. Czołgi pancerniaków z Poznańskiej Szkoły zaprzestały walki, żołnierze oddawali broń. Wielu podczas walk oraz zaraz po ich wygaśnięciu zdezerterowało. Ojciec mi opowiadał, że jeszcze w ciągu kilku miesięcy po zakończeniu walk szukano co niektórych po lasach. Nie wiadomo, jak to do końca wyglądało, ale wykonano kilka wyroków śmierci, wielu skazano. Do Poznania wprowadzono wojsko spoza miasta, złożone z żołnierzy spoza Wielkopolski. Były też plany udziału Armii Radzieckiej, ale rozważnie je pominięto, by nie doprowadzić do eskalacji walk. Scenariusza nie powtórzono w kilka miesięcy później w Budapeszcie, ale tam armia węgierska wsparła powstańców w o wiele większym stopniu niż w Poznaniu. Jest wiele domysłów na temat tego, kto zaczął i czy nie była to w pierwszej fazie manipulacja UB, która później wymknęła się spod kontroli. Faktem jest, że spontaniczny protest społeczny bez przywódców, przerodził się z protestu na tle socjalnym w protest żądający wolności. Po części oddaje to film Filipa Bajona "Poznański Czerwiec 56" - kręcony słusznie w większości na Jeżycach, gdzie oddana jest i architektura, ale też gwara poznańska. Wydarzenia czerwcowe nastręczają trudności wielu badaczom ze względu na wielowątkowy charakter, zależny od małych grupek i jednostkowych zachowań biorących w tym udział mieszkańców miasta. Toteż częściej spisywane są naoczne relacje niż historyczne dywagacje. Wiele jest jeszcze dokumentów w archiwach. Ul. Kochanowskiego, do teraz zajęta przez policję i UOP, była jeszcze nieraz widownią tłumów, które protestowały. Gdybyście się na niej znaleźli, to spójrzcie na okienka wylotowe piwnic, które po wydarzeniach przekształcono w otwory strzelnicze. Przebudowano też więzienie na ul. Młyńskiej. W ciągu kilku dni wprowadzono siłą "spokój", miasto jeszcze przez jakiś czas żyło podminowanym nastrojem, a ślady dosyć długo były widoczne, szczególnie po wprowadzeniu czołgów, które nie omieszkały użyć swych luf skierowanych w okna domów, z których prowadzono ogień. Liczba ofiar też nie jest do końca znana, w dużej mierze utajniono liczbę zabitych. Wielu rannych nie zgłosiło się w szpitalach z wiadomych przyczyn, wielu też zaginęło bez wieści. Poznań w późniejszych latach i w działaniach przeciwko władzy nie odgrywał aż tak znaczącej roli, przodowały w tym inne ośrodki. Po części uważam to za charakter tego regionu, kroczącego jakby obok oficjalnego nurtu. Poznań zawsze miał charakter prowincji, czy to dla Berlina czy Warszawy. Jest wpół drogi pomiędzy tymi stolicami.
W okresie zaborów kładziono nacisk bardziej na pracę u podstaw, czy to gospodarczo, kulturowo czy edukacyjnie w związku z germanizacją. W dwudziestoleciu międzywojennym Wielkopolska stała na uboczu i odzywał się separatyzm wynikający z zarządzeń władzy centralnej. Poznań nie był ośrodkiem przemysłowym. Władze po wojnie próbowały to zmienić, rozbudowywując Zakłady Cegielskiego oraz budując nowe. W Poznaniu nie było też takiego przemieszania ludności, jak w innych miastach. Kulturowo i etnicznie ludność jest w miarę stała, co jest podstawą swoistego konserwatyzmu oraz zachowania się takich zjawisk jak gwara, świadomościowy lokalizm, nacisk na gospodarkę i przedsiębiorczość oraz pewne poczucie separatystyczne - samowystarczalność i niezależność wobec władz centralnych.
Dochodzę do początku mej pisaniny, czyli do zabudowania dawnych wsi miejskich blokowiskami do linii zewnętrznych umocnień miasta. Chodzi tu głównie o dolne i górne Rataje oraz Winogrady i Piątkowo. Linie tę przekraczają teraz zabudowania nowobogackich, które wychodzą poza same granice administracyjne miasta, zajmując inne gminy pod zabudowę willową. W Poznaniu po nieciekawej zabudowie wolnych przestrzeni, po zniszczeniach wojennych, przez ostatnie lata trwa prosperita budowlana. Pomijam tutaj hipermarkety i planowane centra biznesu. Zaczęto promować poglądy o potrzebie budowy "drapaczy", by naśladować Warszawę. Już się tego typu inwestycje realizuje, co uważam jest niezbyt trafione, szczególnie umieszczając tego typu budowle pośród starej zabudowy, niszcząc przy tym panoramę miasta. Pierwszym brzydactwem może pochwalić się komuna, która zbudowała wieżowce Alfy na św. Marcinie, gdzie zniszczono stare kamienice. Poczynania dzisiejszych władz są jakby kontynuacją, niestety w większym stopniu uważam ją za niszczycielską. Niektóre budownictwo mieszkalne próbuje nawiązywać do charakteru wcześniejszej zabudowy, ale i tutaj można zaobserwować brzydactwa szpecące ulice. Cieszy, że wiele tzw. plomb jest starannie wpisywanych w otoczenie, chociażby na Jeżycach. Wraca się też powolutku do charakteru niektórych ulic, przywracając im dawną świetność. Pozostaje to jeszcze w sferze planów. Chodzi tutaj o szerokie zieleńce, ogródki, ulice bez ruchu samochodowego czy oświetlenie ulic itp. Z tego, co obserwuję, jest coraz mniej przestrzeni społecznej - jak skwerki, ławki, zieleń w centrum - czy miejsc publicznych takich, jak domy kultury. Powstają za to banki, siedziby firm, a śródmieście coraz bardziej zmierza ku city w stylu miast zachodnich, tzn. oczyszczone z niewygodnych, biednych mieszkańców. Władze lokalne prowadzą specjalną politykę przestrzenną poprzez inwestycje, podwyżki czynszów. Kultura w tym mieście nie rozwija się zbytnio, a jak już, to jest związana z kasą i importowana, w stylu festiwalu Malta. Miasto do tego od wielu lat jest miastem studenckim, co widać po ilości knajp i ich frekwencji. W okresie letnim niszczy się charakter Starego Rynku zabudowywując go ogródkami, wcześniej likwidując ławki. W godzinach wieczornych nie jest to więc miejsce do spacerowania.
Pisałem już o meta-turystyce, czyli loferce miejskiej, zaczęło się to u mnie przy okazji olewania szkoły i z chęci spędzania milej czasu z eką. To nie tylko obalanie alkoholi, bo chociażby obok sklepu był antykwariat i tam zacząłem moje poszukiwania lektur czy ciągotki do spędzania czasu w ciekawych miejscach. Zawsze też temu towarzyszyła chęć do tworzenia miejsca, bazy do swobodnej tfu-rczości i realizacji siebie. Wpierw na ul. Sierocej, niedaleko Górki Przemysława, lokal wywalczony na przełomie 1989-90 od WKU z tfu-rcami skupionymi wokół pisma Woskówka, związanymi też z poznańskim WiP-em i nie tylko. Później na ul. Kraszewskiego, na Jeżycach, w suterenie i w podwórzu, gdzie jednak nie udało się zrealizować tego, co poprzednio. A eka rozbiła się o problemy wynikające z własnej egzystencji. Od kilku lat jest taką bazą dosyć duży teren na ul. Pułaskiego, czyli Rozbrat. Wielowątkowość, dosyć różne ekipy i ich aktywność oraz relacje pomiędzy uczestnikami oraz dość długi okres trwania, jak na tego typu miejsca, oddaje specyfikę Rozbratu, o której by można prace pisać. Ostatnio łącząc kręćka na Poznań, społeczne realizacje, walkę doraźną i to, na co się nie godzimy oraz dosyć różne poglądy, zawiązaliśmy porozumienie społeczne "Poznań miastem dla ludzi". O samym zamierzeniu, idei można by tutaj się rozpisywać, ale wolę zostawić swoje przemyślenia czasom późniejszym. Na dziś zajmę się wprowadzaniem tego w życie, bo roboty jest ci wiele.
Swojskość Poznania i każdej miejscowości składa się z wielu elementów, kawałków wielkiej układanki, którą my sami tworzymy. Nie zawsze jest ona uzależniona od tego, co istnieje, czyli architektury, dziejów czy jakichś zachowań, ale od tego, w jaki sposób na to patrzymy i odczuwamy. Co z tego, że miasto ma jakieś piękne ulice zabudowane pięknymi kamienicami, choćby i secesyjnymi, skoro interesuje nas poziom witryn sklepowych i całe życie możemy w taki sposób odbierać te miejsca. Wyżej spojrzeć, wejść przez bramę, wspiąć się po skrzypiących schodach, znaleźć się na podwórzu, spojrzeć przez brudne okno klatki schodowej, dojrzeć poza bryłą budowli ludzi, potknąć się o bruk wychodząc, pociągnąć wina domowej roboty dla umilenia sobie podróży. Albo pójść na przykład do kamienicy na ul. Ogrodowej, będąc przywitanym na wejściu posadzki słowem SALVE, tylko po to, by zdrapać trochę farby olejnej nałożonej na secesyjne kafelki. To jest właśnie loferka miejska i choćby się było tutaj n-ty raz, zawsze jest inaczej, zawsze coś odkrywam, zawsze siebie znajduję. Nieraz chodzę i przerywam szybciej, niźli chciałem, bo już mi wystarcza, już jestem pełen, nawet mam dosyć, a z przejedzenia jeden zmarł. Wiem, chciałem umieścić w tej pisaninie więcej, wiele mi się przypomniało, wiele po prostu nie oddam. Korzystałem dosyć sporo z publikacji i opracowań, które umiały o wiele lepiej coś nazwać czy opisać. Zaczynając, nie miałem żadnej konstrukcji czy pomysłu, to i chaos, i porządek, który się pojawił z biegiem mej pisaniny. Wyszło, jak wyszło, powtórzenia, nieskończone, jakby kawałki, sposób pisania - tak widać musi być. W wielu miejscach przydałyby się ilustracje, które oddałyby urok niejednego. Przełom lat 80-tych i 90-tych przydałoby się opisać osobno. Dla mnie był to czas kształtujący mnie samego, i to, co teraz robię, ze względu na intensywność przeżyć i dziejące się wtedy rzeczy, tak ludzko, jak i w samym mieście. Są to kwestie wiążące się z dzisiejszym wyglądem miasta, ale i z jego przyszłością. Bardziej to widzę raczej jako procesy społeczne, niż to, co można zobaczyć i dotknąć. Pewnie jeszcze nie nadszedł na to czas. Inną jeszcze kwestią, którą trzeba by łączyć z tym, co było i jest teraz jest to, jak my widzimy wygląd i swojskość miasta. Częściowo można to odczytać z tego, co każdy jest w stanie napisać czy powiedzieć w tym temacie. Z tonu, nacisku, oceny, lecz czytając pomiędzy wierszami, może kiedyś. Jak na razie wszystko to spotyka się tu i teraz z próbami tego realizacji, a nie jest to łatwy chleb i nie tak jednoznaczny. Jak zwykle samo życie pokaże, a że "nie zmądrzałem" jeszcze, skoro pcha mnie w loferkę, realizację utopii i idejek własnych i wraz z innymi ludźmi, to inna bajka. Taka widać anarcholska ma dola i - jak wykleiłem kiedyś z literek z gazet tekścik na nalepy - "w tych fyrtlach knają się anarchole, zyndry i inne wybijłekna". Tą bajkę kończę, a jak zechcecie, to i z Wami wybiorę się na loferkę, by już nie gadać, a samemu odebrać swojskość, na ile tylko zechcecie. Pozna(ń)j swój k-raj.