Jak wyżej pisałem, dorastałem jako gzub (dzieciak) na osiedlu i tutaj zaczyna się poznawanie swojskości. I to nie za sprawą architektury, ulic i wyglądu miasta, a za sprawą gwary poznańskiej. Na nowych osiedlach osiedlano w większości ludność napływową, ale z regionu Wielkopolski, mieszkańców terenów, na których powstawały osiedla oraz rodowitych Poznaniaków z przepełnionych kamienic Starego Miasta. Czyli nie było aż tak wielkiego wymięszania kulturkowego, jakie można spotkać w innych miastach. Dialekt wielkopolski na różnych terenach różni się pomiędzy sobą jednak nieznacznie, a gwara miejska ma wiele cech regionalnych, wzbogaconych jednak o duży zasób słownictwa i innych elementów gwarowych. Dzieci bawiące się razem najlepiej się uczą i chłoną to i z latami wzajemnych kontaktów język, którym się na co dzień posługiwaliśmy, stał się nieświadomie wyznacznikiem naszej lokalności/tutejszości. I tylko ktoś spoza mógł to od razu wychwytywać, w taki sposób dowiadywaliśmy się, iż godomy po naszemu. Telewizja, tak jak dziś, nie miała takiego wpływu i siły kształtowania miejscowej kultury czy języka, a spędzaliśmy, jak się mówi w Wielkopolsce, na dworze każdą możliwą chwilę. Nie należałem do zbyt pilnych uczniów i z braku przestrzeni szybko rezygnowałem z lekcji czy odrabiania zadań domowych. Kształciliśmy się za to w łażeniu po drzewach czy dachach, w wymyślnych grach i zabawach oraz ciągłych tajemnicach, bandach i psikusach. A że mowa to trawa, to każdy wie, rośnie raz kępami, innym razem jeden kiełek wydając w piachu i jak płonie - że powtórzę za kiedyś napisanym tekścikiem o swojskości do Szelesta. Będąc gzubem z chłopakami fruwało się to tu, to tam, mieliśmy swoje fyrtle, gimele, a matka dawała bejmy na klimki i tytke jojek, by iść po sprawunki do składu. Więcej czasu spędzaliśmy po krzajach, zmyślając sobie zabawy, światy całe, ciągle ufyflane gzuby, a jak starszym się podpadło, to słyszeć można było "no ty, gzubie chamański, jeszcze ci dundel pod klubrem dobrze nie uschnął..." albo "zeńć mi z oczu luntrusie, bo jak cię rżne w kalafe, to ci dundle z klubra poletom". W ogóle dundel (czyli babol), szwaje, syry, szkiety, giry (nogi), kalafa, kluber, gały czy kieloch towarzyszyły przy każdej bitce czy wyzywaniu się, skomponowane wraz z innymi wyrazami w najwymyślniejsze wyzwiska i groźby. Wystarczyło zawołać tej!, by ktoś się odwrócił, zwrócić na siebie uwagę czy by ciebie wysłuchano ("tej, słuchaj no"), czy co kilka słów przeplatać wszystkie wypowiedzi swoistym tej-owaniem, jak to mówię teraz "tej, no tyn tego ten tamtego tej", hi. Wedle "Słownika gwary miejskiej Poznania" całkiem zresztą niezłej publikacji, tej to wołacz zaimka ty. Ale jego zastosowanie w mowie jest tak szerokie i wszędobylskie, a z moich obserwacji jest to jedno z nielicznych słów gwarowych, które ma dość mocną pozycję pod względem używania i dosyć praktyczną, hi. Gwarą słowo jedno można na wiele sposobów wypowiedzieć w zależności od sytuacji, nadawać znaczenia, a i melodia swoje brzmi. Las inaczej podczas burzy słychać czy upału, to i w mowie takoż jest. Do cech gwary poza słownictwem należy też swoista melodia, jak ja to zwię, czyli cechy fonetyczne, gramatyczne, składnia, insze. Tutaj będę się posiłkował słownikiem gwary z jego wstępu na te tematy.
Chociażby intonacja, czyli dość częste i słyszalne dla innych spoza Poznania śpiewne końcówki. Polega ona na wzdłużeniu niektórych sylab wraz ze zmianą tonu (podwyższanie i opadanie) w poszczególnych sylabach wyrazowych, np. Niech pani zostawii te dźwi otwartee, taak? Do widzeniaa. Krychaa. Ty jezdeś ale głupiaa, że się zgodziłaś na jego wyyjaazd, może ci nie wróócić. Maamaa, muusiisz mi to kuupiić! Nie moogęę. Czeemuu? Często zastępuje się w wypowiadanych słowach samogłoski czy spółgłoski innymi, chociażby ę/ą, o/u/y. Np. rynce, umynczóny, zasnyła, zymby, piynć, świynta.
Zamiana wedle poprawnej polszczyzny s na sz czy ś, jak w liczebnikach, choćby cztery - sztyry, śtyry. Tutaj to by można książkę całą napisać i to trza by było niezłych badań, bo jednak wiele zanikło czy jest zanikających, choć są i cechy żywotne, a i stwierdzono o ekspansywnym charakterze, jednak nieliczne. Przykładem jest tutaj konstrukcja wypowiedzi jak: "pytać się komu?" zamiast "pytać kogo?"; "po nóżkach" zamiast "na nóżkach", "o ciemku" zamiast "po ciemku". Jeśli jest ktoś ciekaw, to odsyłam do wspomnianego słownika lub innych publikacji na ten temat. Poznań przez lata się ludzko wymięszał, a i do tego stał się dużym ośrodkiem akademickim, wielu moich znajomków to nie poznaniacy, to i gadać nie ma z kim, a jak coś nieraz rypnę, to patrzą się jak wół na malowane wrota. Chociażby: podaj drobke, to przyniesiono mi grabie, a chodziło o drabinę, czy jak z Xiędzem zostawiliśmy kartkę na Rozbracie [znany poznański skłot, klub alternatywny; zobacz www.rozbrat.org - przyp. red.], iż idziemy na juchtę (złodziejstwo) po opuszczonych domach, a oni myśleli, że do jakiegoś miejsca zwanego "juchtą". Można być niezrozumiałym, ale co tam, psikusy są z tego językowe, a inni niechaj się uczą. Nie powiem, bo udało mi się kilku przyjezdnych czy odwiedzających Poznań, zainteresować czy to swojskością architektury czy gwary. To i wycieczki organizowaliśmy czy kurs gwary, a w twórczości co niektórzy pisali teksty, dialogi czy robili nalepy na bimby (tramwaje). W dzieciństwie bardziej się posługiwałem gwarą, ot codzienność, dziś już świadomie potrzeba odkurzenia czy odnowienia tego, co pogubiłem, choć nadal wiele godom po noszemu i mi z tym dobrze. Najbardziej przysłużyła mi się do tego szkoła, która prała na lekcjach wszelkie odstępstwa od polszczyzny. Pamiętam, jak postawiła mnie jedna baba od polskiego do kąta za zawołanie kolegi: tej, no chodźże no. Przez pół lekcji byłem przykładem zepsucia języka i obyczajów, a do dzienniczka trafiła notka dla rodziców, by popracowali nade mną i nie dawali złego przykładu. Cóż, przykre, ale po nudnej lekcji zawsze wybiegało się na dwór polofrować w jakiś chęchach ze swoją eką i było dobrze, a wtenczas nikt nam do tej-owania się nie wpieprzał i nie było takiej siły. Szkoła nie szanowała swojskości i nie zwracała na nią uwagi, z tego, co wiem, nadal to robi, mając do tego jeszcze od niej silniejszy instrument. Kilkanaście kanałów telewizji, z tego kilka to niepolskie. Niby zwraca uwagę na rodzime wartości kulturowe w obliczu obcych wpływów i kulturowej globalizacji, jednak sama często była i jest instrumentem tejże wyrównałki, która się odbywa w głowach dzieci. Uważam za potrzebę wprowadzenie zajęć w szkole z gwary, opracowania dostępnych i czytelnych publikacji, pozwalających ją sobie przyswajać i w ogóle popularyzację, by gwara powróciła do codzienności i nie była tylko i wyłącznie folklorem, ale czymś żywym, użytecznym. Co mam zamiar czynić i pomału już czynię zaczynając od siebie, poprzez własne środowisko do idei, chociażby poprzez lokalne porozumienia jako społeczne przełożenie owej swojskości dla obrony jejże, ale i walki o wprowadzenie jej w życie jako alternatywy wobec tego, co na dziś dzień nam się serwuje bez naszego wpływu.
Wracając do gwary, to istnieje pogląd o tym, iż gwara poznańska jest niczym innym, jak pozostałością po germanizacji. Nie powiem, bo tak gwara, jak układ miasta czy architektura jest naznaczona historią, a ta historia to m.in. okres, kiedy Poznań znajdował się pod zaborem pruskim i zapewne miało to wpływ i ma nadal na swojskość, jednak historia nie zaczęła się od zaborów i dzieje się bez nich. Każdy okres, zdarzenie to ogniwo jedno z wielu, które odciska swój ślad na jednostce czy takim organizmie, jakim jest miasto czy jego mieszkańcy. Pisałem wcześniej o Bambrach, których istnienie nadal się w wielu formach zaznacza. Nasilająca germanizacja często miała swój odwrotny wpływ na język, a ludzie mieszkając obok siebie wzajemnie zapożyczali od siebie, to i dużo zapożyczeń z niemczyzny. Ludzie i tak to przetwarzali na swoje, jak było wygodnie, gwary nie obowiązuje przynależność państwowa czy ideologia, a jej przydatność życiowa, czyli po noszemu. Czy to wysiłki polonizacyjne czy germanizacyjne, podobnież to wyglądało, co w jednym przypadku miałem sam możność zaobserwować. W składni, słownictwie, melodii gwary odcisnął się język niemiecki i sam używam takich słów, jak flaszka, bana, ponoć nawet zwrot (o czym dopiero teraz dowiedziałem się wertując po książkach) "wsiąść w bimbe" zamiast "wsiąść do tramwaju" ma cechy wypowiedzi w języku niemieckim.
W dialekcie, tak wielkopolskim, jak i gwarze poznańskiej, zachowało się wiele cech języka polskiego, które w wielu regionach Polski są w zaniku lub wcale nie istnieją. Najwięcej udokumentowanych pozostałości o tym świadczących istnieje od XVI w., choć bywają wcześniejsze. Zacytuję tutaj wyniki badań zróżnicowania regionalnego polszczyzny w XVII w., czyli przed zaborami. Wielkopolska była wówczas dzielnicą "o języku najbardziej archaicznym" i dalej "jest to więc język bardzo, powiedzieć można, kulturalny, staranny, ostrożny, ale zacofany, opóźniony w rozwoju." Zapewne chodziło o porównanie do innych regionów. Innym ważnym czynnikiem kształtującym gwarę poznańską jest fakt, iż Poznań tak w XIX w., jak w 20-leciu międzywojennym, nie miał rozbudowanego przemysłu, a raczej kontynuował to, co było podstawą założenia miasta, czyli handel, usługi, rzemiosło. Przy dość dużej alienacji i z małym wpływem inteligencji, kadra urzędnicza była obca, a dość długo urzędnicy pruscy byli słani do Poznania na zsyłkę, czyli za bardzo się nie udomawiali.